Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 28 maja 2018

Czarny poniedziałek, czyli message z bagna

-


Właśnie zapoznaliśmy się oficjalnie z wprost nieprawdopodobnymi harcami amerykańskich bezpieczniaków w ich wojence przeciwko kandydatowi na urząd, a następnie już pełnoprawnemu prezydentowi USA. Nasze wcześniejsze rewelacje, zbierane już na wyborczym szlaku Trumpa, a ukazujące niesamowitą korupcję amerykańskiej elity politycznej, potwierdziły się otóż w całej rozciągłości, choć do niedawna były rzekomo „teorią spiskową” oraz „nie do pomyślenia”. Wszelako opierały się na prawdzie, na realnych wydarzeniach i wiarygodnych o nich relacjach. Czy zezowaty miał zatem przed dwu laty jakieś specjalne źródła i specjalnego nosa, że zaczął tak uważnie przyglądać się akurat Trumpowi i typując go na kolejnego prezydenta? Skąd on to wszystko wiedział i teraz jeszcze ważniejsze: co z tego wszystkiego teraz wyniknie?

Trudno nie dostrzec że, jak mawiają klasycy, są to „dobre pytania”. No ale odpowiedzi, odpowiedzi – nalega watson. No właśnie: co teraz? Zacznijmy od tego, że nie ma żadnych nadzwyczajnych „źródeł”, do których zezowaty „dociera”, aby coś „ujawnić”. Są powszechnie dostępne wiadomości, z mniej i bardziej wiarygodnych źródeł, które wypada i można jakoś logicznie skompilować w jakiś spójny obraz. A przede wszystkim chcieć zrozumieć, co się naprawdę dzieje. I tak powoli narastające od dziesięcioleci wokół Clintonów skandale zaowocowały ich nagłą eksplozją podczas drugiej kadencji opalonego proroka Obamy, w epoce schyłku urzędowej świetności Hillary Clinton. Było jasne, że kandydatka Clinton będzie walczyć o prezydencki fotel bezwzględnie, już to z powodu osobistej próżności, już to dzięki niezwyciężonemu dotychczas politycznemu zapleczu i na koniec z uwagi na pożądany immunitet.

Wyborcza walka na haki, przecieki i skandale przybrała niespotykany dotychczas tembr i nasilenie i przerodziła się w swoisty, a trwający do dziś międzynarodowy skandal z „ruskimi hakierami” w tle. Niesłychane szczyty politycznej korupcji ujrzeliśmy dzięki podsłuchowym i przeciekowym skandalom, które już choćby z technicznych detali sądząc były na tyle zaawansowane, że na pierwszy już rzut oka było widać iż montowali je pierwszorzędni fachowcy. Z wywiadu oczywiście – i ten praktyczny wniosek potwierdzał się przy każdej kolejnej odsłonie skandalu, wyciągającego siłą rzeczy na publiczny widok skrupulatnie ukrywane zakątki deep state, a ściślej jego styku z oficjalnymi instytucjami państwa.

Nie zadziwi nas stwierdzenie, że w Stanach bezpieczniacki deep state działa, podobnie jak i w całej reszcie świata, szczególnie aktywnie na styku wymiaru sprawiedliwości i agencji wywiadowczych, w casusie amerykańskim między departamentem sprawiedliwości i FBI, czyli w tajnym sądzie FISC {Foreign intelligence surveillance court}, którego jedenastu sędziów z tuzina mianował Obama, zwanym nie wiedzieć czemu FISA, a stąd FISA memo, które gruchnęło w poprzedni piątek. Sama notatka, czyli raport sporządzony przez komisję służb specjalnych Nunesa, nie jest o tyle ważny, że zawiera dla nas coś dotychczas nieznanego, ale dlatego że potwierdził w całej rozciągłości wcześniejsze podejrzenia – i uczynił to w sposób jak najbardziej oficjalny. To nie jest już jakieś przypuszczenie, albo teoria spiskowa, ale uwierzytelnione powagą parlamentu stwierdzenie faktów prawnych. Te muszą obecnie ujawnione mocą postanowienia prezydenta, który w końcu jest centralną postacią tego przedstawienia od samego początku, spowodować dosłownie lawinę postępowań śledczych i karnych, ślimaczących się w różnych gałęziach wymiaru sprawiedliwości od wielu miesięcy, bardzo skutecznie tamże blokowane przez politycznych szprzymierzeńców Clinton, Obamy i szerzej demokratów.

W końcu trudno nie zauważyć, że te wszystkie podsłuchowe skandale, z ogromnym materiałem dowodowym, obciążającym demokratów, pojawił się w toku kampanii wyborczej i niezmiennie godził w środowisko Clinton. Decyzja o opublikowaniu tajnej do tej pory notatki komisji Nunesa nadała już toczącym się postępowaniom nowego wigoru i zapewne nada tok kolejnym. Stanowi bowiem pewną historyczną cezurę ostatecznego wylania się niewyobrażalnych skandali na forum publiczne, poza zasięg polityków z Kongresu. Dopóki ich wiedza była tajna w sensie formalnym można było rozważać polityczne targi i układy na temat odpowiedniej wersji prawdy, opartej na debacie, targu i głosowaniu, a z chwilą wylania się tajemnic w oficjalnej wersji ten luksus się skończył. Jednym słowem skończył się i zawęził do mikroskopijnych rozmiarów margines politycznego targu na temat skandalu. Musi on zostać rozwikłany, a winni ukarani, nie ma obecnie innego już wyjścia!

To z tego powodu przeciwko ujawnieniu raportu FISA memo tak głośno i chóralnie krzyczeli zarówno obecny minister sprawiedliwości Sessions, jak i jego poprzednik Holder, obecny szef FBI Wray, jak i jego poprzednik Comey, specjalny prokurator Mueller, wytrwale niczym komisarz Clousot szukający związków Trumpa z Putinem i cała menażeria demokratów. Tym ostatnim nawet trudno się dziwić, gdy wraz z licznymi skandalami szefowej politycznego gangu Clinton siłą rzeczy wychodzą pomniejsze ich grzeszki. Większość za sprawą obszernego archiwum maili z centrali demokratów, skopiowanego przez informatyka Setha Richa i przekazanego poprzez zaufanego łącznika w wywiadzie Roberta Steele {nie mylić z Christopherem Steele, brytyjskim źródłem do notatki Fusion GPS ze „złotymi wodospadami” Trumpa w moskiewskim hotelu itp.} do wikileaks. Tamże ujrzeliśmy Clinton i jej współpracowników w zupełnie innym świetle, choćby za sprawą Pizzagate Johna Podesty, szefa kampanii Clinton, powiązań szefowej kongresu partii demokratycznej Debory Wassermann-Schulz, skutecznie eliminującej z prezydenckiej nominacji wiodącego w sondażach Bernie Sandersa i całej plejady pomniejszych wątków.

W końcu dymisja Wassermann-Schulz nic nie zmieniła, otwierając jedynie nowe okna śledztw. I tak okazało się, że jej kochanek Imran Awan jest pakistańskim agentem, pracującym w sztabie demokratów, ale także w kongresie na kontach demokratycznych senatorów z dostępem do tajnych informacji, bowiem był… specjalistą od komputerów. I stykał się dokładnie z tymi samymi informacjami, co pedofilski mąż asystentki Hillary Clinton Humy Abedin Anthony Weiner, od którego NYPD ma całe archiwum maili Clinton, z kilkunastoma tysiącami tajnych depesz Departamentu Stanu w środku. Huma Abedin ma tymczasem dość czytelne związki z Arabią Saudyjską, z której pochodzi. Mamy zatem wywiadowczy skandal na cztery fajerki, z udziałem prominentnych polityków demokratycznych i wywiadami Saudów, Pakistanu i Bóg jeden wie czym jeszcze. A to wszystko dopiero niewinny początek, bowiem FBI przez co najmniej rok nielegalnie podsłuchiwała Trumpa i cały jego zespół, włącznie z setką asystentów, na podstawie lipnego raportu Fusion GPS, za który lwią część kilkunastomilionowego honorarium zapłaciła sama Hillary

To wszystko wiedzieliśmy przed tygodniem jeszcze nieoficjalnie, aczkolwiek dość dobrze, ale Trump ten stan częściowej choć niepewności przeciął i sprawił, że wiedza ta stała się w odtajnionym raporcie FISA memo oficjalną. Dopiero po uwzględnieniu tej drobnej, acz zasadniczej sam/a przyznasz różnicy prawnego statusu faktów, rozumiemy zaciekłość, z którą koteria Clinton do ostatniej dosłownie minuty dążyła do zabarykadowania raportu w komisji i jej nieujawniania, z czym wystąpił sam nowy szef FBI w odezwie do Trumpa. To był ostatni moment negocjacji prawnego statusu odkrytej zgnilizny i korupcji, kiedy znane fakty były wprawdzie tak samo prawdziwe, jakimi są nadal, ale wciąż mogły podlegać negocjacjom prawników. Bo co nie jest oficjalnie potwierdzonym faktem pozostaje jedynie oficjalnym domysłem, wciąż wymagającym dowodu. Raport FISA memo z tego właśnie powodu stanowi historyczną cezurę podsłuchowego skandalu wokół Trumpa, a szerzej usiłowania swoistego zamachu stanu, że ustanawia pewne stwierdzone już, a porażające fakty jako w zasadzie pewne i oficjalnie znane.

Administracja na wszystkich szczeblach nie może już dłużej zasłaniać się niewiedzą, bądź domniemaniem niewinności podejrzanych i musi zaniechane dotąd działania podjąć z urzędu – inaczej grożą jej poważne konsekwencje osobiste za zaniechanie podstawowych obowiązków, a to nie są już jakieś polityczne targi i przelewki, ale zwyczajnie dołączenie do listy oskarżonych w sprawie. Skoro wiadomo że są podejrzani, a urzędnicy wymiaru sprawiedliwości nic miesiącami nie uczynili, to są współwinni! Oto właściwy wymiar politycznego trzęsienia ziemi, które wybuchło przed tygodniem w Waszyngtonie. Nie chodzi tu o Clinton, Pedestę, ale o całą szajkę, a szerzej politycznie motywowaną instytucjonalną niezdolność zabrania się za nią jak przystało: za kraty i profilaktyczna konfiskata majątku na dobry początek. W wielkim politycznym świecie tak się wszak nigdzie nie dzieje, bo ręka zdobna w sygnet rękę z brylantem myje. Ale wszystko do czasu, póty dzban wodę nosi, póki mu się ucho nie urwie, albo jakaś FISA i wtedy mamy zmianę nastroju, epok i narracji, kiedy klasyczny parlamentarny kompromis staje się już niemożliwy, a skompromitowani kongresmani rozbiegają się w popłochu po kątach, dzwoniąc do sponsorów i szukając jakiejś wunderwaffe. Nagle przestają obowiazywać odwieczne nakazy zbiorowej solidarności, gdy ogień dotyka osobistego tyłka, oto w jaki niebezpieczny, ale jednocześnie wielce obiecujący etap obecnie weszliśmy.

Zdaję sobie doskonale sprawę, że tzw. „wiodące media”, wykonujące niewolniczo lewicowe zlecenie na Trumpa zawsze znajdą jakiś pretekst, albo choć jego cień, aby dokopać mu wizerunkowo. Przed tygodniem była to pornoaktoreczka Stormy Daniels oraz rzekome małżeńskie problemy Trumpów. Dziś tematem dnia jest straszna łysina prezydenta, którą odkryli dzielni dziennikarze na wypolerowanych do błysku schodkach Air Force One. Owóż odbiła się w porywie wiatru na nierdzewnej stalowej blasze ta łysina, a oni to zaraz dzięki swym kamerom wychwycili i to wielkie odkrycie rozgłosili na świat. Nie wiadomo, czy świat to rozczarowanie, że mocno ponad siedemdziesięcioletni mężczyzna ma nie tylko siwiznę na swej w latach świetności blond czuprynie, do której jako integralnego elementu swego wizerunku jest najwyraźniej niewolniczo jako narcyz przywiązany, ale także rozległe pod nią pole łysiny, przeżyje. Być może znajdą się jacyś idioci, którzy jeszcze nie skojarzyli dziwnej fryzury Trumpa z naturalną w jego wieku „zaczeską” na wysokie już czoło. Tym poleciłbym konwersację z fryzjerem podczas kolejnej u niego wizyty, ci wiedzą o problemie oraz metodach z nim walki z racji zawodu wszystko. Wszak wątpię, aby miała ta wiedza jakikolwiek związek z polityką bieżącą, a tym bardziej opisywaymi skandalami, poza naturalnie skrupulatnością, z którą prezydencka ochrona broni dostępu do prywatnych kwater Trumpa, ze szczególnym uwzględnieniem toalet.

W obecnej sytuacji medialnej aż strach pomyśleć, gdyby na świat wyszły zdjęcia Trumpa damy na to bez spodni, co wydaje się czemuś szczególnie pewne kręgi podniecać. Mamy ten ślad udokumentowany w raporcie Fusion GPS oraz potwierdzony w FISA memo, gdzie pojawiły się doniesienia o figlach Trumpa z profesjonalistkami seksu w Moskwie. Zdjęcia miał mieć podobno sam Putin. A zaraz po piątkowym opublikowaniu słynnego memo do dzieła przystąpili znani z radiowych i telefonicznych popisów moskiewscy komicy, po świecie wkręcający dla śmiechu prezydentów – i na cel wzięli senatora Adama Schiffa {z tych Schiffów}, po ostatnim sukcesie odniesionym na tym samym polu Russiagate nad sen. Johnem McCainem. Owóż Schiff uwierzył w nagranej rozmowie telefonicznej w oferowane mu rozebrane zdjęcia Trumpa z Moskwy, bowiem umówił się nawet na odpłatne ich przekazanie.

Jak widać z praktyki w politycznym świecie pewien rodzaj bajek tak dobrze się sprzedaje, że ich handlarze w końcu sami w nie zaczynają wierzyć, biorąc je za rzeczywistość, co wszelako w niczym tej rzeczywistości nie zmienia, czyniąc ją jedynie trochę śmieszniejszą, lub jak kto woli ponurą. Czy ten kabaret jest jeszcze śmieszny, czy już śmieszny inaczej, zdecyduj sama/a, faktem pozostaje, że jest całkiem realnym odbiciem surrealistycznej walki bezpieczniaków za oceanem. Walki jak napisałem ostatnio z konieczności o wymiarze światowym, bowiem Stany pozostają póki co jedynym supermocarstwem, czyli hegemonem o zasięgu światowym. Zauważalnie już jak to każde schyłkowe imperium swą wszechmoc tracącym, ale wciąż decydującym. Stąd moje niejasne podejrzenie na początku kampanii wyborczej Trumpa, że obserwujemy starcie bezpieczniackich gangów, przemieniło się w postanowienie bliższego temu przyjrzeniu i z czasem w pewność. A skoro za oceanem dzieje się coś takiego, u naszego „najważniejszego sojusznika”, rolę którego szczególnie doceniają i wykorzystują Żydzi, wyrażając choćby ustami Tillersona „zaniepokojenie” oraz „rozczarowanie” podpisaną nowelizacją ustawy o IPN, to musimy chcąc nie chcąc się w tym rozeznać, bowiem tak jak pójdą Stany, tak i z konieczności podążymy w następstwie i my sami, być może nawet nie bezpośrednio, ale za to niechybnie. Tak więc nowe realia, gdy istne Himalaje korupcji w USA, przy których Watergate to był taki niewinny wstęp, weszły do oficjalnego obiegu prawnego, z pewnością odniosą jakieś skutki w świecie realnym. Zagrożeni wieloletnimi urlopami w strzeżonych ośrodkach bez przepustek kongresmani już o to zadbają.

Zgodnie z oczekiwaniami sama zapowiedź publikacji FISA memo wywołała istną lawinę aktywności prawnej, ale to dopiero zapowiedź dalszych działań. Okazuje się bowiem że w samym parlamencie opracowano już kilkanaście konkurencyjnych raportów z ostatnich skandali, a raport komisji Nunesa należy do najłagodniejszych i najmniej kontrowersyjnych. Szykuje się w ramach politycznej walki publikacja konkurencyjnego raportu demokratów z komisji senackiej, z powiązaniami do dalszych, zatem najbliższe tygodnie już zapowiadają się ciekawie, niczym pożar w domu uciech, gdy amatorzy rozrywek rozpierzchają się we wszystkie strony w strojach mocno niekompletnych. Otwiera się wodospad rewelacji, a pierwszą tego oznaką jest reakcja samego FBI. Oto jego nowy szef natychmiast po otrzymaniu FISA memo zwolnił dyscyplinarnie swego zastępcę McCabe i otworzył przeciw niemu śledztwo w sprawie zaniechania czynności w sprawie maili Clinton, które ten otrzymał latem 2016, w samym centrum kampanii wyborczej. Sprawę zostawił mu przezorny i cwany jak zwykle prawnik Comey, nie chcący robić tego osobiście, a co jak pamiętamy jedynie opóźniło jego zwolnienie o kilka zaledwie miesięcy, ale tych akurat najważniejszych.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 6/18
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut