Przyjęta w tym tygodniu przez Kongres Stanów Zjednoczonych ustawa 447 JUST była procedowana od roku w senacie przy widocznym sprzeciwie Polonii i równie widocznym i zagadkowym milczeniu polskiego rządu. Po szczęśliwym dla promotorów uchwaleniu opinie na jej temat rozciągają się od całkowitej obojętności dla Polski {Adam Bielan, sprawdzony lobbysta żydowski}, poprzez pozytywne {minister Gowin}, możliwe zagrożenie dla Polski {Antoni Macierewicz} aż po finansowy zamach stanu i żydowską okupację {Stanisław Michalkiewicz}. Kto ma rację? Bardzo dobre pytanie. Dodatkowego, klasycznego posmaku skandalicznego, tak dobrze znanego w najnowszej historii Polski, dodaje fakt absolutnego desinteressement w tej bądź co bądź niesłychanie ważnej sprawie polskiego rządu, który mimo serii oficjalnych wizyt w Jerozolimie, podczas których nie rozmawiano przecie o europejskich standardach bezpieczeństwa jarmułek i macy, oraz równie sprawnego przepchnięcia senackiej ustawy w amerykańskim Kongresie, przy zastosowaniu szybkiej ścieżki, wciąż sprawy jakby nie zauważał. Ustawa weszła tymczasem w życie. Jakie przynosi nam niespodzianki, bo po coś żydowski lobbing z jednej strony nagłaśniający, a z drugiej wyciszający, był przecie potrzebny? Wielki hałas wokół nowelizacji ustawy o IPN, którą Ziobro zdążył już między nami mówiąc zneutralizować, skutecznie przykrył prawdziwe zamierzenie – skok na miliardy, a przynajmniej tak kazałby klasyczny scenariusz dobrego hollywoodzkiego filmu, w którym jak powszechnie wiadomo dzięki Weinsteinowi, zwanemu dziś Sweinsteinem, rządzą Eskimosi. No więc jak to z tymi reparacjami i mieniem bezspadkowym jest – 50, czy 300 miliardów i czy w ogóle? Czy te wszystkie podchody, płomienne deklaracje, protesty, konferencje i na koniec umowy były tylko dla picu, czy też jak podpowiada chłopski rozum coś naprawdę ciężkiego jest na rzeczy, no bo w końcu porządnie musi się palić, skoro dym tak już gryzie w oczy, że łzy leją się z nich strumieniami? Dla jednych będą to łzy śmiechu, a dla innych rozpaczy – tak przynajmniej jest w klasycznym filmie. Sprawdźmy zatem jego scenariusz. Oto preambuła ustawy, która wszystko wyjaśnia. Justice for Uncompensated Survivors Today (JUST) Act of 2017 This bill directs the Department of State, with respect to covered countries, to annually include within either the relevant Annual Country Report on Human Rights, the International Religious Freedom Report, or other appropriate report an assessment of the nature and extent of national laws or enforceable policies regarding the identification, return, or restitution of wrongfully seized or transferred Holocaust era assets and compliance with the goals of the Terezin Declaration on Holocaust Era Assets and Related Issues, including: • the return to the rightful owner of wrongfully seized or transferred property, including religious or communal property, or the provision of comparable substitute property or the payment of equitable compensation to the rightful owner; • the use of the Washington Conference Principles on Nazi-Confiscated Art and the Terezin Declaration in settling claims involving publicly and privately held movable property; • the restitution of heirless property to assist needy Holocaust survivors; and • progress on the resolution of claims for U.S. citizen Holocaust survivors and family members. "Covered countries" means signatories to the Terezin Declaration that are determined by the Special Envoy for Holocaust Issues to be countries of particular concern with respect to such restitution. Cel ustawy jest jak zwykle szczytny: zaspokojenie niezaspokojonych roszczeń ofiar Holokaustu, w tym w szczególności zwrot bezprawnie zagrabionego mienia ruchomego i nieruchomego oraz przekazanie mienia bezspadkowego na cele żydowskiej społeczności oraz „inne”. Wszystko naturalnie nie bezpośrednio i wprost, ale jako swoisty nadzorca i sprawozdawca, w formie regularnych raportów składanych odpowiedniemu komisarzowi i wedle wytycznych Deklaracji z Terezina z roku 2009. Amerykański kongres będzie postępy prac jedynie nadzorował i ewentualnie podejmował dalsze kroki, których póki co jeszcze nie określono, ale to wydaje się całkowicie zbędne, skoro już żydowskie lobby nadało mu w procesie światowej „restytucji mienia” rolę nadzorcy. Deklaracja z Terezina nadała całemu zamierzeniu pozory legalności, no bo traktaty międzynarodowe trzeba wypełniać i aczkolwiek dotychczas realizacja jej pompatycznych ustaleń wydawała się wątpliwa z braku jednoznacznej egzekutywy, to właśnie świat ją ujrzał – i jest to nikt inny niż sprawdzony przyjaciel, przenoszący właśnie żydowską stolicę do Jerozolimy. Czyż to nie właściwy moment na ostateczne rozliczenie remanentów wojennych? Tak więc żydowskie roszczenia: te „niezaspokojone” i „bezspadkowe”, niezależnie od ich faktycznego statusu, weszły właśnie na nowy etap: ich realizacji i windykacji wedle traktatu z Terezina, którego światowym wykonawcą mianowały się ustawą JUST Stany Zjednoczone. Zamierzenie istotnie jest światowej skali, bowiem sygnatariuszami porozumienia z Terezina jest 47 krajów plus Watykan, czyli wszystkie skupiska światowego żydostwa. Ktoś powie, że mamy nasze sprawy ewentualnych odszkodowań dawno pozałatwiane na zasadzie dwustronnych umów powojennych ze wszystkimi tymi państwami? Będzie miał rację. Ale będzie także w błędzie, gdyż Terezin je wszystkie postawił pod znakiem zapytania, a prawdę powiedziawszy na głowie... Deklaracja z Terezina Prześledźmy uważnie tekst traktatu, który aczkolwiek nazwano równie myląco, co wieloznaczna jest jego treść, to przecie powinien być jego cel już krystalicznie jasny, bowiem znamy precedens w postaci „deklaracji Balfoura”. Niby mało istotny, przyjacielski list lorda Balfoura do lorda Rothschilda, a jednak stał się skuteczną formalną podstawą do założenia na terenie brytyjskiego protektoratu w Palestynie żydowskiego państwa parę dekad później. No bo poza tym że obaj lordowie i koledzy, to jeden z nich – cóż za przypadek – był królewskim ministrem spraw zagranicznych, zatem jego prywatna „deklaracja”, jako że wyszła spod ręki właściwego urzędnika, stała się z braku traktatu jego namiastką, w dodatku jednostronną, gdyż po drugiej jej stronie był prywatny bankier Rothschild, który wprawdzie nabył przewidująco od sułtana kilkadziesiąt lat wcześniej Jerozolimę i kawał Palestyny, ale nie reprezentował póki co żadnego bytu w sensie prawa międzynarodowego. Dzięki deklaracji Balfoura taki byt wszak powstał w 1948 roku pod postacią Izraela i obecnie pilnuje realizacji żydowskich roszczeń wobec świata, z Polską w roli głównej, bowiem największa europejska populacja tej nacji mieszkała przed wojną w kraju nad Wisłą. Sytuacja zatem wydaje się poważna, gdy na horyzoncie pojawia się kolejna „deklaracja”, tym razem pod krzykliwymi auspicjami Unii Europejskiej, bo już na starcie znajdujemy się na gruncie ponadnarodowym, międzynarodowym, słowem gdy uroczystą „deklarację” podpisuje już nie jeden minister, ale całe ich kilka tuzinów, to wiemy, że nie chodzi o biznes lokalny, jak w przypadku Jerozolimy, ale o biznes światowy. Jednym słowem precedens z deklaracjami powinien nas nauczyć, że w tym towarzystwie „deklaracja” nigdy nie jest celem samym w sobie, tylko etapem pośrednim, koniecznym z braku właściwego traktatu i ten traktat zastępującym. Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 17/18 |
poniedziałek, 28 maja 2018
JUST – najsprawiedliwsi wśród narodów?
-
blog comments powered by Disqus