Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 28 maja 2018

Trump w natarciu

-


Przyjrzymy się dziś znów naszej ulubienicy, koordynatorce nowej polityki na wschodniej flance, albowiem nie możemy utracić jej z pola widzenia. Wichry zmian dmą w Departamencie Stanu, a jednak pewne rzeczy pozostają niezmienne, jak ostatnio zauważyliśmy. Podobnie i z nagle rozpętaną wojną żydowsko-polską. Niby chodzi o ustawę o IPN, której z troską przygląda się wspomiany departament, troską tak wielką, że prowadzącą aż do „szlabanu” na spotkania na najwyższym szczeblu, ale przecie zagadnienie jest jak zwykle o wiele szersze. Ma z tą troską spore zawodowe zmartwienie pan minister Czaputowicz, rządzący na ledwie zrekonstruowanym odcinku polskiej dyplomacji. Onet i TVN wypuściły bowiem wewnęrzną notatkę MSZ autorstwa Jana Parysa, potwierdzającą chwilowe zamrożenie stosunków z USA z powodu „antysemickich” zmian w ustawie, ale rząd Morawieckiego przeprowadził dość udaną kampanię PR w postaci tournée zausznika prezydenta Dudy Szczerskiego za oceanem, uzyskując w efekcie nawet oficjalne dementi jakiegokolwiek zamrożenia od amerykańskiego MSZ.

Problem wszak pozostaje, jak wyjaśniłem ostatnio w komentarzu audio, trwałe są bowiem jego przyczyny. I tak po stronie polskiej przyznaje to sam Czaputowicz, jakkolwiek w tradycyjnych, dyplomatycznych sformułowaniach, a TVN triumfalnie podchwytuje, a po drugiej stronie oceanu zasadnicza sprawa ustawy 447 o mieniu bezspadkowym Żydów nadal pozostaje oficjalnie bez żadnej polskiej reakcji. Istnieje jakiś problem, ale nie do końca wiadomo, jakie są jego właściwe rozmiary. Kolejnych poszlak dostarczyli nam z okazji swej propagandowej kontrakcji urzędnicy kancelarii Dudy, gdyż w przygotowaniu wizyty w USA dokonali konsultacji z amerykańskim wysłannikiem ds. rozszerzenia NATO, w szczególności na Ukrainę. Innymi słowy sprawa wojny żydowsko-polskiej i w niej stanowiska USA wiąże się organicznie z rozszerzeniem NATO, wschodnią flanką i Trójmorzem, co my wiemy od dawna, ale warto sobie to po raz kolejny uświadomić.

Argumentem w odparciu żydowskiej zagrywki stał się najwyraźniej projekt Trójmorza, czyli od drugiej strony patrząc Judeopolonia. Nie dziwi zatem inicjatywa Dudy w tej sprawie delegującego swego zaufanego. Ale zanim poleciał on do naszego strategicznego sojusznika musiał poczynić konsultacje na miejscu z koordynatorem całego projektu. To pretekst do odnalezienia jego barwnej poprzedniczki, F**ck the EU Victorii Nuland. Krzysztof Szczerski wrócił do domu z tarczą, którą wydawało się zamknął gęby złych plotkarzy, ale nie rozegrano jeszcze wszystkich z wizyty korzyści, a odezwał się minister Czaputowicz, trzeźwiąco oznajmiając, że chwilowo balu jednak nie będzie, bowiem wprawdzie żadnego kryzysu w amrykańsko-polskich stosunkach nie ma, ale za to atmosfera niestety jest trwale popsuta. Czemu łatwo zgadnąć: boć Izrael z Netaniahu na czele {z Warszawy drogi watsonie, a ustawy reprywatyzacyjnej z nim Jaki nie konsultował!} także jest sojusznikiem Stanów, tyle że zgoła ważniejszym.

Wiem że nie wypada tego powiedzieć ani Szczerskiemu, ani Czaputowiczowi, ale my w końcu musimy. Owszem, żadnego kryzysu między USA i Polską nie ma, ale dopóki Polska nie padnie plackiem przed żądaniami Netaniahu wspomniana atmosfera będzie skutecznie zasmradzana na zasadzie że wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze. Łatwo przy okazji potwierdzić zarówno kierownictwo projektu Trójmorza trzymane w ręku prezydenta Dudy oraz widomy brak koordynacji między bądź co bądź kluczowym w sprawie resortem Czaputowicza oraz Szczerskim. Z boku wygląda to bowiem iście kabaretowo tak, że kancelaria prezydenta interweniuje w sprawie stosunków dyplomatycznych u źródła, otrzymując od amerykańskiego resortu spraw zagranicznych oficjalny glejt, że wszystko jest w najlepszym porządeczku w stosunkach z prowincjonalnym sojusznikiem, ale po powrocie Szczerskiego do domu okazuje się w polskim MSZ, że jednak nie do końca, bowiem obawy i objawy w wyniku wizyty nie ustąpiły i coś wciąż jest na rzeczy, a mówi to nie plotkarski portal z Biłgoraja, ale polski MSZ ustami swego szefa.

Trudno nazwać to spójną polityką zagraniczną mówiąc najoględniej i ze swej tradycyjnie zezowatej strony nawet rozumiem Czaputowicza reagującego w taki medialny sposób na działania kancelarii Dudy. Najwyraźniej nie było między polskim MSZ i prezydentem w tej sprawie dostatecznej konsultacji, a Czaputowicz zwyczajnie poczuł się tym dotknięty, ale mniejsza już o ambicje, idzie w końcu o rację stanu, a nie stan jakiejś korporacji. Ważne że problem wciąż istnieje, a jego propagandowe zagłaskiwanie nic w meritum nie zmienia. Tyle oznaczają trzeźwiące uwagi Czaputowicza: ujawniona notatka Parysa, której nota bene dzielna prokuratura teraz poszukuje źródeł, boć ujawniono w niej wielkie państwowe sekrety, jest rzetelna i prawdziwa, a Stany pod jawnymi i ukrytymi naciskami żydowskiego lobby będą dopóty sabotowały niektóre nasze działania, dopóki nie ugniemy się całkowicie przed nimi. Wszystko nieoficjalnie i poufnie, niemniej jak najbardziej skutecznie.

Na ile powyżej opisany mechanizm szantażu w trójkącie będzie skuteczny pokaże przyszłość, warto niemniej jasno postawić jego sprawę i w tym zakresie wypada pochwalić Czaputowicza sugerującego, że jest coś na rzeczy. Oczywiście sugestie nie wystarczą i potrzeba tu całkiem wyraźnego zapytania, bez żadnych upiększeń i osłonek: na ile strategiczny sojusz polsko-amerykański jest odporny na żydowskie roszczenia i uroszczenia do naszych spraw wewnętrznych? Czy przypadkiem nie jest tak, że Izrael ma wyższy status niż jakaś tam Warszawa i w związku z tym polska strategia oparta na niezłomnym sojuszu z USA nie jest warta funta kłaków, bo w praktyce jest uzależniona od akceptacji Izraela i jeśli tylko cokolwiek władcom Jerozolimy się w działaniach Warszawy nie spodoba, to skutecznie potrząsają amerykańską smyczą, a wówczas nasz wielki sojusznik czyni dla nas niezrozumiałe kroki? Czy krótko mówiąc polska strategia budowania Trójmorza, a zasadzająca się na ścisłym sojuszu z Amerykanami, jest obłożona ukrytym wetem Jerozolimy?

Tych podstawowych dla naszego bezpieczeństwa wątpliwości wizerunkowe tournée Szczerskiego nijak nie rozwiało, a polscy urzędnicy po prostu ich nie ośmielili się postawić – i stąd dysonans w postaci uwag Czaputowicza. Swoją drogą dobrze, że w ogóle on się pojawia, bo to oznacza że w końcu wykształciło się w ogóle poważne pojęcie polskiej racji stanu, ale o jej realnym statusie już lepiej milczeć, aby nie popaść w depresję. Występujemy wciąż w roli petentów, a nie żadnych kontrahentów, jak stara się nas pokazać rząd Morawieckiego. Swoją drogą należy te starania pochwalić, o ile nie są – jak to ma właśnie miejsce – skierowane wyłącznie do wewnątrz, do lokalnej widowni nadwiślańskich indian, zachłystujących się swoim patriotyzmem, a nie konsekwentnie i twardo wobec zagranicznych partnerów, którym należy postawić wyżej wyłożone kwestie. Naturalnie za obowiązkowym pośrednictwem MSZ z Czaputowiczem na czele, co widomie nie nastąpiło. Będziemy zatem nadal obserwować równoległe posunięcia oficjalne, nieoficjalne i medialne, na trzech równoległych płaszczyznach działania w trójkącie polsko-izraelsko-amerykańskim, gdzie nic nie zostanie do końca nazwane po imieniu i sprowadzone do wspólnego mianownika. Tak byłoby zbyt prosto i łatwo, próżne zatem marzenia.


Trump reorganizuje

Na tle polskich perypetii lepiej rozumiemy strategiczne posunięcia prezydenta Trumpa, przeformułowującego tymczasem amerykańską rację stanu. No a skoro amerykańska racja stanu, to i interesy strategiczne, bo i światowa waluta i także światowa hegemonia militarna. Paradoksalnie nic specjalnego się za oceanem nie wydarzyło, bowiem Trump poczynił w ubiegłym tygodniu jedynie kroki zapowiadane od dwóch co najmniej lat, niemniej poczynił je bardzo zdecydowanie, a co zapowiada szybką eskalację dalszych działań, już niekoniecznie z jego własnego powodu, ale z powodu nieuniknionej i oczekiwanej reakcji świata. Wygląda owóż na to, że Trump rozpoczął ni mniej ni więcej tylko uogólnioną wojnę handlową z całym światem, a co zdaniem Unii, Chin oraz Światowej Organizacji Handlu grozi destabilizacją i nawet kryzysem. Ze strony amerykańskiej nie wygląda to aż tak tragicznie, nie tylko z powodu długiego okresu wstępnego i starannego wsparcia politycznych decyzji prezydenta.

W zauważalnym odróżnieniu od głównych partnerów handlowych USA nie są strukturalnie uzależnione od handlu, jakkolwiek mają bodaj najbardziej otwarty rynek na całym świecie, a co skądinąd zostało wymuszone i stanowi warunek oraz cenę za utrzymanie waluty rezerwowej świata. Owszem dolar daje jankesom ogromne korzyści w sensie względnie łatwego życia, niemniej wiąże się to z koniecznością utrzymania całkowicie otwartego rynku na przepływy finansowe i towarowe w obie strony, z minimalną regulacją. Dość zauważyć, że ponad połowa dolarów w obiegu znajduje się poza granicami Stanów. Patrząc od strony polityki gospodarczej potrafi to być bardzo uciążliwe, zwłaszcza ostatnio w dobie rosnących deficytów handlowych. Mówiąc wprost USA znacznie więcej importują niż eksportują. Na dłuższą metę nie jest to sytuacja do utrzymania bez negatywnych skutków ubocznych w postaci wymuszonych i niepożądanych transferów kapitałowych. Bilans w końcu tak czy siak musi się wyrównać, zatem pozycje niezbilansowane w handlu zostaną opłacone poprzez transfer kapitału, na przykład w postaci fabryk, nieruchomości i infrastruktury, bądź zasobów naturalnych i innych. Mówimy o dużym problemie, w wymiarze grubych kilkuset mld $ rocznie, tyle bowiem wynosi deficyt obrotów bieżących.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 11/18
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut