Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 28 maja 2018

Viva Italia, czyli Pięć spadających gwiazd Unii

-


Otwarcie rozmów koalicyjnych między Lega Nord Matteo Salviniego oraz M5S, Movimiento Cinque Stelle {Ruch pięciu gwiazd}, wyglądało samo z siebie na tak zaskakujący zwrot w politycznej akcji, że rywalizowało z erupcją Kilauea na Hawajach. Dalej było jeszcze bardziej malowniczo, gdyż wbrew sceptycznym komentarzom, gdzieś na końcowych stronach, po obowiązkowych analizach uśmiechów Ivanki Trump, już całkiem oficjalnie ortodoksyjnej Żydówki wedle rytu Chabad Lubawicz, przebywającej z rocznicową, przełomową misją w Jeruzalem, uczczoną należycie krwawą rzezią protestujących pod ogrodzeniem z kolczastego drutu, a zaraz po liście gości ślubu książęcej pary w Londynie – tak jakby rzeczywiście jeszcze psa z kulawą nogą obchodziło, z kim się Harry żeni, albo rozwodzi oraz jak, pojawiła się elektryzująca informacja, że nieprawdopodobny sojusz partii „populistycznych” doszedł do negocjacji tekstu koalicyjnej umowy – i są one na prostej drodze do celu.

Jeszcze ciekawsza jest lektura tekstu wstępnej umowy, gdyż realizują się w nim wszystkie lęki politycznego establishmentu Włoch i całej Europy. Jakże udatnie symbolizuje go wielokrotny włoski premier Bunga-bunga Berlusconi, obecny przy wszystkich zwrotnych punktach włoskiej polityki ostatnich kilkudziesięciu lat w centralnej pozycji. Wspominam akurat o Berlusconim, gdyż – cóż za dziwny przypadek! - rzymski sąd oczyścił go w apelacji z zarzutów korupcji, do niedawna uniemożliwiajacych mu kandydowanie na urząd premiera, a nawet prostą ścieżką prowadząc go za kratki, ale nie takie są dziś najwyraźniej wyroki opatrzności, potrzebującej Berlusconiego znów w czołowej roli politycznej. Piszę o opatrzności małą literą, choć loża P2 pisze się z dużej – bo i osobistości tam znajome skandaliście zajmują najwyższe włoskie urzędy. Berlusconi jest dziś potrzebny na centralnej scenie jak mało kiedy, bowiem ta zapada się pod własnym ciężarem i znika z powierzchni pod naporem ludowego gniewu, a w nowym parlamencie rządzą partie alternatywne i antysystemowe, zwane „populistycznymi”, który to termin ma osłodzić całkowitą plajtę partii tradycyjnych, przegrywających z ugrupowaniami dotąd całkowicie nieznanymi, gdyż ich historia dopiero się zaczęła. „Populiści” otóż rządzą we Włoszech, a przynajmniej do tego się poważnie zabierają, a tymczasem ślub Harry’ego oraz Kilauea są ważniejsze. Nie pozostanie tak długo, o czym przekonasz się po krótkim przeglądzie zamiarów koalicji Lega/M5S.

Dla zrozumienia obecnej sytuacji konieczne jest cofnięcie się do niedawnych wyborów, których wynikiem są obecne negocjacje. Wyłoniły one taki oto, sam w sobie niezwykle bulwersujący obraz sytuacji. Wprawdzie wiemy, że włoska demokracja właśnie dlatego jest paradoksalnie tak stabilna, że niemal wszystko jest na pozór, stąd państwo i biznes mogą sobie tam radzić bez funkcjonalnego rządu całymi miesiącami i nawet latami, bowiem rząd zmieniany w rytm pór roku bardzo słabo przypomina swój konstytycyjny wzorzec – a z czymś takim przyzwyczailiśmy się we Włoszech mieć do czynienia. Dziś sytuacja włoskiej demokracji przeszła już na wyższy poziom burleski, gdyż jest problem z uformowaniem jakiegokolwiek rządu, a przynajmniej jakiejś wersji możliwej do zaakceptowania w ramach status quo. Przez parę miesięcy właśnie nad tym biedził się złoty Silvio i chyba pomimo chwilowej porażki jego wysiłki w obronie demokracji zostały docenione, na co wskazuje klemencja drugiego filaru demokracji: Temidy. Ale i tu widać jej długofalowe myślenie i przezorność, gdyż nazajutrz po uniewinnieniu nadeszła wiadomość o kolejnym procesie w tej samej sprawie, czyli naturalnie bunga-bunga, ale formalnie odrębnej, bowiem jak się teraz okazuje Berlusconi miał przekupywać kolejnego świadka. Zamknięto oto jeden proces o korupcję i rozpoczęto następny, a jego pierwsza rozprawa ma odbyć się we wrześniu, możey być zatem pewni we Włoszech dwóch rzeczy: że po piewrsze jak zwykle będzie oskarżony o korupcję oraz po drugie, że wciąż dzięki temu będzie neizmordowanie uwijał się wokół pilnych spraw rządowych, bowiem sądy jak wiemy są niezawisłe, ale przyjaciel minister sprawiedliwości jeszcze nikomu w karierze nie zaszkodził, chyba że był z innej partii.

Berlusconi otóż w kilku turach podejść starał się na wiele sposobów pożenić rozbieżne oczekiwania trzech partii od biedy centrowych: demokratycznej, własnej Forza Italia oraz nowego przybysza Salviniego, charyzmatycznego przywódcy Lega Nord. Odszyfrować rachuby Berlusconiego jest niezwykle łatwo, gdy suma ich foteli w parlamencie daje wymarzone 50% - i to ledwie, bo z dokładnością ułamka procenta. Nawet taka, przyznajmy z racji wielkich tarć programowych chwiejna, koalicja okazała się pomimo tytanicznych wysiłków niemożliwa. Ale wiemy to dopiero teraz – po kilku do niej podejściach. Sami zainteresowani najwyraźniej są świadomi jej chybotliwej z racji możliwości partyjnych transferów natury, zatem i odpowiednio do sytuacji pokierowali rozmowami. W ich operacyjnym centrum znajdował się sam Silvio, a jego atut polegał na tym, że odpowiednio wcześnie zdobył od wschodzącej gwiazdy Salviniego wiążące zobowiązanie do zawiązania wyborczej koalicji z Forza Italia. Mogła ono wydawać się zarządom obu partii najlepszym rozwiązaniem wobec partyjnego rozdrobnienia oraz zbieżności programowych.

Ze strony Berlusconiego z pewnością było ponadto koniem trojańskim, gdyż taki ruch zablokował rozmowy z M5S, do których wiele otwarć przedsięwzięto, a które były niezmiennie torpedowane przez Berlusconiego. Nawet dosłownie w przeddzień otwarcia negocjacji rządowych Lega/M5S Berlusconi dementował pogłoski o zwolnieniu Salviniego z kontraktu, aby ostatecznie ustąpić, gdy przywódcy obu wspomnainych partii już zasiedli do rokowań, czyli po harapie. Logikę dziwnego zachowania Silvio doskonale widać na grafie. Dzięki układowi z Salvinim stary lis zapewnił sobie niewspółmiernie mocną pozycję negocjacyjną, a właściwie rozstrzygającą w nowym parlamencie, co zważywszy na jego rozdrobnienie jest nie lada wyczynem. Ale nawet małpia zręczność i przebiegłość w obecnej sytuacji nie wystarczyła do zachowania status quo – stąd i potrzeba ratowania nadszarpniętej reputacji Berlusconiego, który od teraz będzie mógł znów oficjalnie zasiadać w fotelu deputowanego, a nawet pełnić inne godności, nie tylko w roli negocjatora i zarządcy z tylnego fotela. Zakulisowe zabiegi Silvio roztrzaskały się właśnie z hukiem na ścianie gniewu ludowego i pora przejść do kolejnego etapu.

Związanie alternatywnego i dynamicznego Salviniego było bardzo przebiegłym ruchem, gdyż otwierało z jednej strony wymarzoną koalicję większościową, jakkolwiek chwiejną, ale za to z drugiej strony blokowało o wiele bardziej niebezpieczną koalicję M5S/Lega, pozostającą wprawdzie wciąż poniżej progu większościowego, ale za to bardzo naturalną! Lega Nord oraz M5S mają otóż naturalny wspólny rodowód w tym, że są w parlamencie nowicjuszami oraz powstały na fali społecznego buntu – co samo w sobie wystarcza jako społeczny mandat, a na dodatek stanowi dla establishmentu coś w rodzaju czerwonej kartki. Gdyby nie wyborcza arytmetyka nikt „poważny” by z Salivinim nie rozmawiał, ale w obecnej sytuacji, gdy jawnie kontestacyjna partia M5S praktycznie „rządzi” na południu i posiada w parlamencie niemal 1/3 foteli establishment nie może już pomijać jej milczeniem. I skoro wciąż nie chce z nią w żadnej formie rozmawiać, to przynajmniej musi z drugą w kolejności, arytmetycznie dwukrotnie słabszą, zatem podatną na rozmowy: Lega Nord Salviniego. Berlusconi odciął Lega naturalną drogę do koalicji z M5S i zajął się montowaniem centrowej koalicji, jedynej akceptowalnej w obecnej sytuacji. Kontestacyjny Salvini jako najsłabszy w niej partner musiał ustąpić z części swych populistycznych postulatów, a z reszty zrezygnuje w toku zwykłych politycznych targów, najważniejsze aby dorwać się do prawdziwej władzy wykonawczej - tak rozumował Silvio. Fotel ustawodawczy wprawdzie jest wygodny, ale ustawy wykonuje rząd – i bez niego są one praktycznie martwe.

Aby utrzymać jako taki porządek trzeba zatem z kimś się dogadać i sformować rząd, albo w wyniku porażki ogłosić przedterminowe wybory. W obu przypadkach decyduje prezydent i nie trzeba specjalnej spostrzegawczości aby dostrzec, że prezydent Mattarella wykonał wszystkie możliwe sztuki gimnastyczne, aby jakaś demokratyczna koalicja, naturalnie w rozumieniu Berlusconiego, w końcu powstała. Kiedy ciągnące się w nieskończoność rozmowy w efekcie sprzecznych oczekiwań starych wyjadaczy z kurczącej się establishmentowej partii socjaldemokratów PD oraz kontestacyjnej Lega Nord wreszcie się zawaliły z hukiem, ani Berlusconi, ani Mattarella się nie poddali. Pierwszy przypomniał o swoim atucie: umowie z Salvinim, a drugi o ewentualnej konieczności rozpisania kolejnych wyborów. Jako alternatywę Mattarella zaproponował partiom w parlamencie powołanie przejściowego, technicznego rządu „apolitycznego”, ale to małpie salto, mające w jego mniemaniu ratować nadszarpniętą demokrację, nie spotkało się z ciepłym przyjęciem parlamentarzystów, no bo jak to: partyjni wybrańcy narodu mają teraz porzucić swe partyjne zobowiązania i programy i sformować rząd „bezpartyjny”? Czyli słuchać kogo – Berlusconiego? To już było wszystkim za wiele i Mattarella został niemal wyśmiany, a jego groteskowy pomysł legł w gruzach. Wspominam o tym malowniczym fikołku, gdyż zaraz zostanie zapomniany, a zasługuje przecież na docenienie. Zarówno Mattarella, jak Berlusconi, każdy na swym właściwym odcinku, ze wszelkich sił próbowali ratować demokratyczny porządek establishmentu, rozciągając gumowe granice demokracji jak tylko się da – i wszystko na nic!


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 20/18
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut