NYSE rośnie. Wbrew wszystkiemu, wbrew złym ludziom, którzy tylko czekają na jakieś potknięcie. Nie ukrywam, że wśród oczekujących - i to można by rzec "niecierpliwie" - jest także zezowaty. Ile w końcu może rosnąć na malejących obrotach, wykupionym rynku, rządzonym prawie wyłącznie przez HFT? Może nawet długo, dopóki jest tzw. płynność. Co z tego, że od miesiąca stosunek insiderów sprzedających do kupujących nie spada poniżej 20, albo że prawdziwy handel (po odjęciu komputerów) spada od roku? Nic. Cena jest wartością nie tyle umowną co wirtualną.
Jak dalece można się przekonać u Kamińskiej na ft alpha. Przytacza otwierający oczy wykres SP500 w dolarach ważonych do handlu. Intuicyjnie dolar ważony proporcjonalnie do obrotów handlowych odzwierciedla realną siłę nabywczą wobec reszty świata, dokładnie według proporcji, w jakiej dokonuje się handlu. Jest to miernik obiektywny, niezależny od arbitralnych decyzji i nacisków (w odróżnieniu od np DXY, wartości dolara wobec koszyka walut).
Co zatem widać na tym wykresie? Ano widać od roku 2007 regularne flaczenie giełdy w dolarach poprawnie zważonych. Bessa zaczęła się dużo wcześniej niż nam się to opowiada i jest to raczej bessa stulecia, odwracająca wieloletni trend aprecjacji akcji. Ostatnia bańka - nieruchomościowa - realnie była tak naprawdę dość płaska, bowiem nasilał się od przełomu tysiącleci, opisany tu w kilku miejscach trend długofalowego drenowania rynku kapitałowego (eksport kapitału) ogólnie, oraz giełdy i przedsiębiorstw realnej gospodarki w szczególności. Odpowiedzią na wysysanie kapitału jest flaczenie aktywów, które być może nominalnie nawet są w zabójczej hossie, podczas gdy naprawdę znajdują się na bezpowrotnym stromym zjeździe.
Obecna akcja pompierska Benka ma na rynku finansowym ten efekt, że nieuchronnie zabija dolara. Pompowanie bankowych trupów wirtualnym pieniądzem bez pokrycia proces realnego flaczenia amerykańskich akcji może jedynie przyspieszyć. Uważne rozważenie tego procesu moze nawet prowadzić do optymistycznego wniosku, że skoro Benkowi zależy na hossie (nominalnej) i może ją utrzymać (a jak widać może), to hulaj dusza. Przecież rosnący Nowy Jork wyzwala hossę na całym świecie, więc my zarobimy na tym realnym zjeździe podwójnie! Na takiej właśnie kalkulacji bazowały prorocze głosy tej wiosny i lata, mówiące, że obecna hossa przyćmi wszystkie poprzednie. Po spojrzeniu na wykresy trzeba zachować spory sceptycyzm. Nie dość, że Warszawa odbiła stosunkowo najmniej ze wschodzących rynków (pomimo najlepszego ministra wszechświata Vincenta), to najbardziej dostaliśmy po kuprach w złotówce.
Ciekawe jest pytanie, co dalej. To naprawdę duże wyzwanie. O ile sytuacja benkolandu jest raczej klarowna, bo na wykresie widać nie tylko konsekwentne czyny, ale też zamiary, to już pytanie co w związku z tym w Europie jest dość kłopotliwe. Na razie wiadomo, że realnie giełda w NY nie jest miejscem do lokowania kapitału, a lolar z całą pewnością nie jest i nie będzie już nigdy walutą do inwestowania na długo. Co jednak z koniunkturą w Europie, w Polsce? Szczerze mówiąc nie mam na razie jasnego podejścia do tej kwestii, ale powoli się do niej zabieram. Jak się pojawi rozwiązanie, na pewno nie omieszkam objawić. Na razie uwagi i propozycje mile widziane.
poniedziałek, 12 października 2009
blog comments powered by Disqus