Go To Project Gutenberg

sobota, 10 października 2009

Rozwolnienie dolara 15: cysorz to ma klawe życie

W niekończącej się opowieści - powinna chyba ukazywać się w odcinkach na parkiet.pl - mamy kolejne ataki oraz kontrataki. Ktoś coś napisał, ktoś coś powiedział, świat drży, dolar słabnie, oj co to będzie. Jeszcze nie przebrzmiały echa nagonki na petrodolara, a już odezwał się najgłówniejszy strażnik centralnego zarządu wirtualnej drukarni. Bank centralny jest zdecydowany zacieśnić politykę monetarną jak tylko perspektywy wzrostu gospodarczego poprawią się dostatecznie, cokolwiek by to miało znaczyć. Dolar po tym objawieniu trochę się wzmocnił, ale najważniejsze, odbił od granicy 1,500 do eurasa (czyli -,666 w drugą stronę). Wieści Benka są o tyle znaczące, że jako żywo puchnące jak okiem sięgnąć deficyty nie nastrajają optymistycznie kolejnych kandydatów na inwestorów w obligacje, a słowne przywiązanie do polityki silnego dolara nijak nie idzie w parze z jego realną siłą.

Przekaz Benito został wzmocniony przemówieniami dwóch prominentnych bankierów regionalnych, którzy przejawili nastawienie jastrzębie (zwolennicy wyprzedzającej podwyżki stóp). W sumie udana akcja marketingowa. Dla czytelników tego bloga nie powinno być wszelako zaskoczeniem, że cały atak i kontratak to wielka ściema, walka z nieistniejącym wrogiem, na wyimaginowanym polu.

Gdzie ta inflacja?
Po pierwsze - i najważniejsze - nigdzie, jak okiem sięgnąć, inflacji w dolarze nie widać, bo faktycznie jest deflacja. Wskaźniki cen CPI, sentyment konsumencki, wydatki, inwestycje, wszystko w dół. Do tego bezrobocie 10% i rośnie, z perspektywą wzrostu jeszcze przez cały następny rok! Wskaźnik kreacji pieniądza - patrz poprzednie wpisy - na niesłychanym teoretycznie poziomie 0. Cokolwiek Benio wydrukuje, spokojnie zostaje w jego centralbanku, bo nie wypływa na rynek. Jest jeszcze gorzej. Do momentu oczyszczenia systemu z czarodziejskiego pieniądza (góra wirtualnych aktywów, shadow banking itd.) będzie trwała deflacja, czyli destrukcja wirtualnego kapitału, do zrównoważenia bilansów bankowych. To, że giełda rośnie na minimalnych (i spadających) obrotach nic nie znaczy, poprawia jedynie wyniki instytucji finansowych (głównie banków). Inflacji z tego wykrzesać się nie da. Do tego potrzebny jest nowy kredyt, a na to z kolei potrzebna jest chęć i nastrój. Ten zostanie odbudowany oczywiście w trakcie tej światowej depresji, ale nie nastąpi to tak szybko, jak chciałby pozwolić wierzyć czarodziej Ben.

Złudzenie siły azjatyckich wierzycieli
Przez całe lato karmiono świat strachem przed możliwymi konsekwencjami strajku azjatyckich wierzycieli, głównie Chin. Co to będzie, jak przestaną kupować obligacje, których wysyp przygotowuje Tymon? Tragedia. Miesiąc w miesiąc 100 mld świeżutkich obligacji skarbowych przez kilka najbliższych lat, więc jak Chińczycy przestaną ufać w dolara, to ten się załamie. Po wielu próbach i ogromnym medialnym hałasie w końcu się udało i dolar zaczął się wyraźnie staczać. Ben i Tymon uspokajają, że polityka mocnej waluty obowiązuje i chińskie oszczędności są bezpieczne.

To szczególny rodzaj prawdy, taka lekko półprawda warunkowa. Jak tu już opisywałem, chińskie oszczędności są bezpieczne, bo Stanom niewypłacalność nie grozi. Jeśli Chińczycy przestaną kupować nowe obligacje, Ben kupi je sam w ramach operacji "drukarka", co w języku monetarystów nazywa się monetyzacja długu. Chińczyk swój kapitał i odsetki dostanie w świeżutkim papierze, trudno że trochę mniej wartym. Towarzyszy temu całkiem proste, cyniczne rozumowanie.
Powołajcie sobie wróbla transferowego, albo gold RMB, co chcecie. Nawet obligacji nie musicie kupować, nie kupujcie, szybciej się nasz dług zeszmaci. Dolar się rozleci? No to co z tego, przecież od ‘71 to jest jedynie kawałek źle zadrukowanego okultystycznymi symbolami papieru. It is our money and your problem. Sayonara. Ropa i złoto będą kwotowane w tych śmieciach, dopóki będziemy kontrolować centra podaży i handlu, a kontrolować będziemy zawsze. Reszta się dla nas nie liczy, możemy jutro zamienić lolary na żetony Monopoly.


Co zdecydowała Azja? Kontynuować swoją proeksportową politykę. Liczy się konkurencyjność chińskiego eksportu. Dopóki juan przymocowany jest do dolara, głównego partnera handlowego, nie ma naprawdę żadnego ryzyka. Za swój eksport Chiny inkasują dolary a te banki chińskie inwestują w obligacje, bo to jest ich jedyna możliwość. Po co miałyby przestać kupować obligacje Tymona, żeby zrobić mu na złość? Mogą w te sposób jedynie pogorszyć koniunkturę oraz wystawić się na retorsje handlowe, czego smak dał im pokojowy noblista Obama w oponach. Dodatkowo stracą kilka procent odsetek od kapitału oraz przyczynią się do szybszej erozji siły nabywczej dolara (wzrasta cena surowców). Skórka niewarta wyprawki, więc Chińczycy nie zrobili, całkiem racjonalnie, nic aby zmienić status quo. Jakikolwiek ruch w polityce handlowej i walutowej wobec Stanów byłby dla nich niekorzystny. Na koniec powtórzę coś oczywistego i genialnego w swojej prostocie zarazem. Chinom tak naprawdę jest obojętne, po ile jest dolar, dopóki jest wiarygodny (a wiarygodny będzie dopóki Benek ma klucze do drukarni, czyli zawsze). Co z tego, że tzw. siła dolara spada (wartość do koszyka walut), skoro wszystkie rozliczenia Chińczyk robi w dolarach. 100$ wczoraj jest tymi samymi 100$ jutro. Oczywiście słaby dolar powoduje niekorzystny wzrost cen surowców, ale to jedynie przekonuje, żeby Chiny nie przestały kupować obligacji, przyczyniając się do ich wzrostu. Jednym słowem pat.

Trójkąt Chimerica-Europa
Od dłuższego czasu publikuję wykresy usdeur, odwrotnie niż konsens europejski, nie dlatego, że jestem specjalnie benkolubny, ale wolę mieć widok taki, jak główny gracz. Zazwyczaj więcej widać ;) Lansuję ten sposób, bo widzę, jak bezradne mądrale rządzą powszechnie w Europie na wykresach odwrotnych, kiedy ten, co trzyma wszystko w ręku jedzie wręcz przeciwnie. Warto chyba widzieć to, co on, prawda? Jest szansa przy okazji zrozumieć (taka rada od lajkonika, zawsze byłem prymasem). Co zatem widać na wykresie, zobacz dalej. Na razie wnioski wypływające z decyzji Chin o utrzymaniu kursu i co z tego dla Europy wynika.

O ile wyjaśniliśmy, że główna oś handlowa (i główna oś globalizacji) jest nienaruszona (dolar dla Chińczyka jest wart dolara wczoraj i jutro także, czyli dokładnie 100 centów), to już z euro, jako kandydatem na walutę rezerwową, tak lekko nie jest. Dolar osłabia sie głównie właśnie do euro i w warunkach recesji jest to raczej zła wiadomość. Z punktu widzenia projektu Chimerica to bardzo dobrze. Policzmy. Dolar flaczeje w oczach, niemniej Chińczycy dostają te same ceny co wczoraj. Dla Europy jednak, kiedy stosują cennik dolarowy, ceny od początku roku są o kilkanaście procent niższe, dzięki słabnącemu dolarowi. Oznacza to wzrost konkurencyjności chińskiego eksportu w Europie i proporcjonalny spadek konkurencyjności produkcji europejskiej w Chinach (patrz np. Siemens). Jeśli spojrzeć na porozumienie Chińczyków w sprawie nie niszczenia dolara z tej perspektywy, to robi się nieciekawie. Za obronę status quo zapłacimy w wojnie walutowej my. Po prostu i brutalnie.

Co to jest konkurencyjna dewaluacja
Tu dochodzimy do pojęcia, które pojawiło się gdzieś z początkiem roku i zezowaty gratuluje sobie, że już wówczas przewidywał wyścig dewaluacji walut. Liderem będzie lollar, stąd wybór zaszczytnego terminu i uwaga poświęcona tej zasłużonej monecie. Wbrew słownym zapewnieniom Bernanke i Geithner robią wszystko, co w ich mocy, aby jak najprędzej dolara zeszmacić, bo wówczas będzie im łatwiej napompować dziurawy na biliony kredytowy balon i powrócić z przepaści deflacji do wygodnej i znanej polityki małej inflacji. To co widzimy na wykresie walutowym to obraz ich skuteczności. Owszem, dług zewnętrzny Stanów się ciągle powiększa, ale w wartościach realnych ulega skurczeniu, bowiem waluta jest coraz słabsza. To jest racjonalna ekonomicznie odpowiedź na politykę pompowania upadłych banków wirtualnym pieniądzem. Co więcej, takie było zamierzenie od samego początku akcji. Dług faktycznie kurczący się poprzez utratę realnej wartości pieniądza jest rozwiązaniem najstarszym z możliwych. Proszę nie mylić z hiperinflacją.

Dotychczasowe działania centralnego Benka przekonują, że polityka słabego dolara jest przemyślanym wyborem i spokojnie można zakładać dalszy upadek tej waluty. Nie widać po prostu sposobu, w jaki możnaby bieg wypadków zmienić.

Dewaluacja a inflacja
Oczekujący na inflację oraz hiperinflację przeoczą najważniejsze odcinki filmu. Być może te sekwencje są przed Amerykanami, nie wiem jak zręczny i sterowny jest Benek. Sądząc z dotychczasowego performance jankesów będzie na ostatku czekać jeszcze brudna inflacja, rzędu +15%. Ale zanim to nastąpi lollar się skutecznie zeszmaci, a właśnie wchodzimy w rozwój wydarzeń sceny drugiej.

Stopniowy upadek dolara (dewaluacja) wcale nie musi oznaczać wzrostu cen krajowych. Owszem, teoretycznie towary importowane drożeją (ropa na przykład), jednak w perspektywie kraju bilans handlowy bardzo szybko się stabilizuje, a wręcz zaczyna wykazywać nadwyżkę. W sytuacji ogromnego bezrobocia oraz wolnych rezerw presja na wzrost cen jest minimalna, jeśli w ogóle istnieje. Zatem w najbliższych dwu latach Stany czeka najwyraźniej lekka deflacja (brak wzrostu cen, bądź ich spadek) oraz dewaluacja dolara.

Upadek dolara jest logiczną konsekwencją ponad dwóch dekad życia ponad stan. Teraz za wszystko z importu trzeba płacić więcej (za wyjątkiem Chin, choć i to się zmieni), zatem spadek poziomu konsumpcji i życia jest nieunikniony. W ten oto sposób Amerykanie zostali zmuszeni do oszczędzania i zrównoważenia chronicznie ujemnego bilansu handlowego. Jak za dotknięciem rożdżki ze słabnącym dolarem wzrosła konkurencyjność eksportu i spadł import. To niby oczywiste, ale z punktu widzenia przeciętnego Amerykanina nie jest to raczej przyjemna zmiana.

Cysorz to ma klawe życie
Nie ma jak być wielkim dłużnikiem. Okazuje się dziś, że wszyscy chcą mieć słabą walutę. Słowna interwencja Benka, zapowiadająca gotowość do zaciskania monetarnego, jest reakcją na piski banków Japonii oraz Europy, skarżących się, że dolar jest za tani. Cierpi na tym ich eksport, zatem wyniki gospodarcze. Z rozmów kuluarowych wynika, że FED nie ma nic przeciwko interwencjom walutowym w obronie dolara. Oczywiście na koszt zainteresowanych. Mamy przecież wolny przepływ kapitałów. Jak się komuś nie podoba kurs dolara, ustalony na wolnym międzynarodowym rynku, może na niego próbować wpłynąć, oczywiście na swój koszt. Jeśli dla przykładu panu Trichetowi euro wydaje się za drogie, może skupować na foreksie dolary. Na krótko to oczywiście zadziała wzmocnieniem dolara (osłabieniem euro), ale zezowaty przestrzega: interwencje walutowe są kosztowne, a poza tym w dłuższej perspektywie przeciwskuteczne. Jeśli nie wierzysz, popatrz sobie na eurpln i skutki interwencji obrony kanału 4,08-4,18.

Pikantny smak łaskawego przyzwolenia na sztuczne wzmacnianie dolara polega na tym, że bank interwent robi to na swój koszt. Co więcej, skupowanie dolara celem jego wzmocnienia wprost lub pośrednio doprowadza do finansowania tego, na czym naprawdę Benkowi zależy, a mianowicie puchnącego deficytu. Co może zrobić bank, kupujący dolary? Oczywiście trzymać je na koncie (złe rozwiązanie, dolar słabnie ;) albo nabyć za nie jakieś aktywa. Kupuje akcje amerykańskie - bingo! Benek klaszcze w dłonie. NYSE idzie do góry. Kupuje obligacje (dług rządowy) - bingo! Benek uśmiecha się szeroko. Spada oprocentowanie bondów, widmo podwyższenia stóp procentowych i pogłębienia recesji oddala się. Jak na to nie spojrzeć, z tej perspektywy każde rozwiązanie dla Benka jest dobre. Słabnący dolar powoduje, że wszyscy chcą (muszą) go wesprzeć i w ten sposób muszą podpierać giełdę (na tym Benkowi zależy) oraz obligacje (na tym Benkowi zależy jeszcze bardziej). Oczywiście nikt nikogo nie zmusza do kupna obligacji. Chińczycy mogą ich nie kupować (i puścić z dymem swoje rezerwy), podobnie jak Europa (i szlag trafi ostatecznie niemiecki eksport). Cysorz to ma klawe życie. Może rozkazać, żeby proszono go o pozwolenie pocałowania w d... Nie jest tak, że ktoś kogoś zmusza. Najśmieszniejsze w tej historii to fakt, że to działa. Drugie najśmieszniejsze, że świat woli tego nie widzieć. Trudno ludzi za to winić. Cysorz niby goły, ale zachcianki ciągle ma cysorskie. Przywilej walutowy - jak widać - może skrywać zgoła nieoczekiwane możliwości.



Teraz szybciutko do analiz.



Dolar po przełamaniu bariery spokojnie sobie flaczeje w pięknym kanale, gdzie napotkał na poziomie ,6660 zdecydowany opór japończyków i europejczyków. Najwyraźniej będą interweniować w obronie tego poziomu. Na krótko zdecydowana obrona, brak możliwości przebicia tego poziomu. W średniej perspektywie kanał boczny w paśmie .666-690. Pomimo możliwych interwencji zezowaty jest przekonany o dalszym nieuchronnym spadku, być może nawet szybko.



Obligacje jeszcze bardziej się wygięły. Rentowność na dole (3 mies) spadła, na górze lekko wzrosła. Oznacza to że jeszcze więcej jest chętnych na obligacje o krótkim terminie zapadalności, tak wiele, że dają zerowy zarobek. Niemniej na długim końcu jest jeszcze dużo swobody. Cysorz Benek może z całym spokojem wymagać, aby prosili go o pozwolenie pocałowania, bowiem rentowność co prawda jakby drgnęła, ale daleko jej do normalnych poziomów.



Co ciekawe - i pouczające - chwilowo dziesięciolatki powinny drożeć (spada oprocentowanie), ale niewiele. Do sytuacji poważnej, którą zezowaty ocenia na 5,5%, jest bardzo daleko. Do tego czasu centralny Benek będzie miał swobodę w finansowaniu potrzeb pożyczkowych wuja Sama. Zobacz, ile niewymuszonej swobody i wdzięku kryje w sobie szmaciana, wirtualna waluta. Kto by pomyślał ;)

Jest jeszcze zakończenie baśniowe. Pewnego razu żył pewien cesarz... Nowe szaty cesarza, których wcale nie było, wyglądały wspaniale. Wszyscy się nimi zachwycali, aż niespodziewanie weszło na salę dziecko i krzyknęło: cesarz jest nagi! A wszystko to właśnie dzieje się naprawdę...
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut