Zobaczyliśmy w poprzednim odcinku apokaliptyczną zapowiedź zawału światowych finansów na podstawie ładnej animacji Economista. Zezowaty przemyślał i wypadł z werdyktem, że niby świat się zawali. Nic się nie zawali, uspokoił go stoik. Co ma wisieć nie utonie. Przecież ten dług państwowy to nie koniec świata. Państwa nie upadają. Poza tym jest prywatna gospodarka, ona nas wyciągnie. Nie wolno popadać w pesymizm, tak nas uczą Amerykanie i zobacz: giełda nieprzerwanie wali w górę, aż traderom shorty spadają. Tu nadszedł moment na przerwę. Pora wyjaśnić nieporozumienia.
Nieporozumienie nr 1: państwa nie upadają.
W ciągu ostatnich zaledwie dwóch dekad było kilkadziesiąt dużych niewypłacalności państwowych. Kryzysy walutowe są normą w dzisiejszym świecie. Jeśli do tego doliczyć jeszcze skutki różnych wojen, to upadki państw, zarówno w sensie politycznym (podboje, zmiany granic), jak i tylko finansowym (bankructwo), są zjawiskiem niemal codziennym. Średnio nie ma roku, aby jakieś państwo nie zbankrutowało. To może banał, ale bardzo chcemy (albo media chcą) o tym oczywistym fakcie zapomnieć.
Nieporozumienie nr 2: Prywatne firmy są prężne.
Są tak bardzo prężne, że w wyniku przekroczenia granicy zadłużenia, doszło do powolnej implozji piramidy kredytowej, czyli delewarowania. Świat jest obecnie w fazie deflacji, kiedy ta krusząca się piramida jest naprędce łatana przez fundusze ratunkowe, wyciągane z kasy państwowej. Jak świat długi i szeroki wszyscy stosują technikę "podtrzymywania popytu" Keynesa, która sprowadza się w istocie do tego, że nie dający się utrzymać dług korporacyjny jest przerzucany na barki państwa, żeby tylko system się nie zawalił. Korporacje, czerpiące swe siły witalne z ekspansji opartej na kredycie i międzynarodowym arbitrażu są tak fundamentalnie słabe, że muszą swe długi przerzucać na podatników! Tak są zdolne dziś do ekspansji.
Teraz najważniejsze. Graf opisany w poprzednim wpisie podaje, że prognozowany za dwa lata dług publiczny wyniesie 100% gpb. To oczywiście nie uwzględnia długu prywatnego (gospodarstwa domowe) oraz korporacyjnego (gospodarka, przemysł, finanse). Na zezowate oko w skali świata to będzie razem mniej więcej trzy razy tyle. Zatem globalny dług rzędu trzyletniego produktu globalnego!
Nieporozumienie nr 3: nie wolno popadać w pesymizm.
To największa bzdura, jaką można usłyszeć pod słońcem. Nazywa się to uczenie "syndrom sztokholmski" i polega w skrócie na tym, że ofiara, dostatecznie długo pod wpływem przemocy oprawcy, w końcu zaczyna wczuwać się w jego motywację i ją - o zgrozo - usprawiedliwiać.
Ze wszystkich sił należy próbować obronić swą pozycję materialną przed skutkami "strzyżenia" baranów, a początek tej drogi jest w zrozumieniu, o co tu chodzi.
Jak już doszliśmy do tego momentu, że mamy mniej więcej oszacowany poziom długu światowego, spróbujmy policzyć, co dalej. Średni poziom wzrostu gospodarczego za ostatnie lata był bardzo duży i wynosił ponad 3%, niemniej w obecnej dobie, kiedy deflacja, masowe zadłużanie państw i brak nowych motorów wzrostu, skutecznie hamują ekspansję, Bank Światowy, OECD i liczące się instytucje badawcze wskazują na umiarkowany wzrost w najbliższej dekadzie, co na polski tłumaczy się rzędu 1%.
(obrazek z http://www.eurekareport.com.au)
Zobaczmy teraz, jakie mamy koszty obsługi zadłużenia, wzorcowym przykładem jest FED i obligacje 10-letnie. Najmocniejszy bank centralny i największa waluta. Przeciętne oprocentowanie wynosi 7,5%! Nie ma szansy, aby uwierzyć, że nagle - za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Bena- zerowe oprocentowanie stanie się obowiązującą normą na świecie. Jak rzekł Izaak Newton, co idzie w górę, musi spaść, zatem wypada wziąć - i tak optymistyczną - średnią za normę.
WNIOSKI
Teraz czas na podsumowanie niewesołych wstępnych danych. Jak zwykle rysują się trzy scenariusze. Żeby nie było, iż jestem pesymistą, narysowałem tylko dwa: optymistyczny i realistyczny. Dlaczego pesymistyczny potrzebny nie jest, powinno być graficznie jasne.
Zezowaty z graficzną satysfakcją odsunął się od monitora i rzekł: to by kończyło dowód. System jest do bani. Zwałka. Jakby na to nie patrzeć, już za dwa latka na tym pięknym globie bankierzy będą przejadać co piątego dolara/peso/juana/rubla wypracowanego na świecie. O ile robotnikowi jest obojętne, czyja jest fabryka, byle miał z pracy w niej godziwy dochód, bo z jego poziomu efekt zabaw prowadzi tylko do dyslokacji środków, to już z poziomu społeczeństw nie jest. Jeśli uda się utrzymać tempo wzrostu (gorączkowe pompowanie sflaczałego balona), świat będzie uratowany. Na zezowate oczy w najbliższej dekadzie utrzymać 2% wzrostu pgb przy tanim kredycie się raczej nie da, dlatego nazwał ten scenariusz optymistycznym. Wariant realny niestety prowadzi do stopniowego zawału gospodarczego, gdzie pomimo wzrostu (zwróć uwagę, że przy pogarszającej się makroekonomii raczej wykluczone) pogarsza się stan zadłużenia, aby już w roku 2020 odsetki pożerały 1/3 dochodu. Jest oczywiste, że taka sytuacja jest niedopuszczalna i właściwie bez wyjścia. W końcu cały wypracowany dochód jest zjadany przez odsetki od pożyczonych od przyszłości pieniędzy i giniemy z głodu.
Przemyślenie podanych liczb przekonuje, że powinniśmy się wszyscy zmienić w Munchhausena. Wyciągnijmy się z bagna siłą woli. Wszystko wskazuje na to, że Obama ma za zadanie zarazić nas swoim optymizmem, aby zrealizował się wariant optymistyczny. Musimy być optymistami, inaczej ciężkie chwile przed nami, bo bez mocnego wzrostu spirala długów, tych już nazbieranych i tych, które nasi wybrańcy właśnie po świecie drukują, zwyczajnie ten świat pogrążą. Przy takim wyborze opcji na przyszłość jest chyba jasne, że rządzący staną na głowie, żeby tylko balon wzrostu napompować i - jak zawsze - uciec do przodu. Panika towarzysząca działaniom Big Bena nabiera w tej perspektywie jakby nowego wymiaru.
sobota, 19 września 2009
blog comments powered by Disqus