Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 21 września 2009

Dratewka na balon optymizmu

Nieoceniony Janusz Szewczak ostrzega: Polska gospodarka najgorsze ma dopiero przed sobą. Zezowaty komentuje, a co ma robić, jak taki straszny smok...
Wszystko, co najgorsze w związku z kryzysem i to, co czeka naszą gospodarkę – dopiero przed nami. Wzrost gospodarczy, finanse publiczne, banki i złotego czekają jeszcze wielkie kłopoty. Jak na razie mkniemy ku gigantycznemu wręcz zadłużeniu i bankructwu.

Zagraniczne banki i instytucje ratingowe ostrzegają: najgorsze dopiero przed Polską. Czeka nas recesja, wzrost bezrobocia i gigantyczny wzrost zadłużenia, kolejne deficyty oraz osłabienie złotego. Wyniki III i IV kw. będą dużo gorsze niż w pierwszej połowie tego roku.
Generalnie zgoda, zezowaty w ten deseń od stycznia, ale w innej tonacji i trochę wolniej. Nie mkniemy, tylko się posuwamy i nie do bankructwa, tylko do dziadostwa, a to różnica.
Zbyt wcześnie odtrąbiono sukces
Polska rzeczywiście przecież nie dotknęła jeszcze kryzysu. Propaganda sukcesu kwitnie jak za Gierka. Minister finansów zbyt wcześnie ogłosił sukces w krajowych mediach, w których zapanował błogi spokój. Właśnie podnoszone są prognozy wzrostu PKB dla Polski, choć należałoby je obniżyć. Ogłoszono znów nierealny budżet na 2010 r. Olbrzymi deficyt rzędu 52 mld zł w 2010 r. realnie osiągnie wartość znacznie większą, w granicach 90 – 100 mld złotych, bo minister Rostowski z reguły myli się w swych obliczeniach o co najmniej 100 proc., np. prognozował deficyt budżetu na ten rok na poziomie 18 mld, a już zmienił go sam na blisko 30 mld. Spadek zaufania inwestorów będzie postępował. Deficyt budżetowy na 2010 r. nie uwzględnia np. wydatków na drogi rzędu 34 mld zł, które jakimś cudem zniknęły z przyszłorocznego budżetu. Krajowy Fundusz Drogowy ma sobie sam zorganizować aż 31 mld zł, bo inaczej ich nie będzie. Ten kolejny wirtualny budżet przewiduje 1 proc. inflację, gdy dzisiaj, pod koniec roku, zbliżamy się do 4 proc. Równie niemożliwy jest wzrost dochodów podatkowych, w tym wzrost dochodów z VAT–u w najbliższym roku.
Diagnoza miedalnego stylu kuglarza i hochsztaplera Wzrostowskiego poprawna, dratewką ten balon!
Czy leci z nami pilot?
Jeśli minister przyznaje się, że nie ma planu awaryjnego i musi wyprzedać resztkę majątku narodowego za 28 mld złotych, bo inaczej nic mu się nie zbilansuje, to tylko powinno nas upewnić, że taki fachowiec nie powinien sprzedawać nawet używanego auta. To, co wyczynia minister finansów z polskimi finansami, woła o pomstę do nieba. To pewne, że możemy się spodziewać bardzo niekorzystnych rekomendacji dla polskiego długu i polskich papierów skarbowych w najbliższej perspektywie. Rząd ogłasza, że potrzeby pożyczkowe brutto Polski będą wynosić w 2010 r. aż 203 mld złotych, czyli 1/3 całego długu publicznego Skarbu Państwa, jaki uzbieraliśmy przez ostanie 20 lat wolnej Polski, obecnie to 650 mld zł, i jednocześnie twierdzi się, że wszystko jest pod kontrolą. Przez ostatnie 4 lata zadłużenie naszego kraju wzrosło o ok. 20 mld zł. Teraz ten pułap zadłużenia – 200 mld zł – mamy osiągnąć tylko przez 1 rok i to przy wyprzedaży resztek majątku narodowego. Grozi nam pozbycie się ostatniego polskiego banku PKO BP i PZU S.A. Co w takim razie przyjdzie sprzedawać rządowi w latach 2011-2012 – bo niewątpliwie trzeba będzie nadal dopłacać gigantyczne kwoty do OFE i spłacać koszty zadłużenia zagranicznego. To każdego roku pochłonie co najmniej 100 mld zł. Czy w latach 2011 – 2012 przyjdzie nam prywatyzować i sprzedawać Śląsk Opolski, Jeziora Mazurskie, Wawel? Deficyt będzie rósł z pewnością, choć bez konieczności spłaty starych długów. Im więcej pożyczamy, tym większy mamy deficyt i zadłużenie, im większy mamy deficyt i zadłużenie – tym więcej będziemy musieli pożyczać. Tu koło się zamyka. Nieprzypadkowo francuski BNP Paribas rekomenduje swoich klientom sprzedawanie polskich papierów wartościowych, bo Polska będzie musiała sprzedawać na rynku bardzo dużo papierów skarbowych i będzie to nas coraz więcej kosztować. Inwestorzy finansowi już chcą oprocentowania na poziomie 7 do 7,5 proc. przy 10-letnich obligacjach. W 2010 r. z pewnością zażądają wyższego oprocentowania, a chętnych na sprzedawanie i zadłużanie się będzie coraz więcej w Europie, my natomiast z każdym dniem będziemy tracić wiarygodność.
Co do jakości rekomendacji BNP zezowaty by się spierał, niemniej faktem jest że fanfan Vincent nadaje się do kabaretu, a nie finansów. Plecenie bzdur w miliardy rzeczywiście nie podwyższa ratingu Polski, a to z pewnością pozytywnego wpływu na oprocentowanie obligacji mieć nie może. Co więcej, tragiczne jest tempo zmian: od hurraoptymizmu do megapesymizmu (dziura 52-90 mld), niemniej o tragedii, przynajmniej w jej włoskim wymiarze, mowy nie ma.
W 2010 urosną straty finansowe banków
Jakby tego wszystkiego było mało, agencja ratingowa Standrad & Poors ogłosiła analizę dotyczącą wzrostu ryzyka w polskim sektorze bankowym, a zagrożenie to zaczyna być naprawdę poważne. Choć polska opinia publiczna nie jest o tym informowana. „Gazeta Finansowa” w licznych artykułach (np. „Jeszcze banki czy już piramidy finansowe” z 15 maja 2009), ostrzegała, że opowieści o tym, że banków w Polsce absolutnie nie dotknie kryzys, można włożyć między bajki. Według Standrad & Poors są dwie główne przyczyny zagrożenia dla polskich banków: szybki przyrost złych kredytów oraz wysoki udział kredytów w walutach obcych. Do tego dochodzą: znaczące osłabienie złotego, które należy jak najbardziej zakładać – paniczna wyprzedaż złotego dopiero przed nami, to z pewnością doprowadzi do tego, że duża część kredytów Polaków i polskich firm przerodzi się w należności zagrożone i przeterminowane. Oczywiście minister finansów uważa, że to BNP Paribas, Standrad & Poors się mylą, a nie on. Jeśli na to nałoży się recesja, spadek eksportu, rosnący deficyt na rachunku obrotów bieżących w lipcu, to mamy rekordowy deficyt rzędu 565 mln euro, transfer dywidend do banków za granicą w lipcu (to już ok. 1 mld euro) czy spadek inwestycji zagranicznych (jest on rzędu 83 proc.) – pełen komplet zagrożeń i to nie byle jakich.
Znowu diagnoza poprawna, jednak wnioski nie te. O panicznej wyprzedaży nie ma żadnej mowy, natomiast jest zezowata mowa o kolejnym krojeniu frajerów na kursie walutowym.
Banki w Polsce zamiast informować wprowadzają w błąd
To słowa znanego bankiera, prezesa ING BSK B. Bartkiewicza, najpełniej oddające zaniepokojenie tym, co czeka polski sektor bankowy, czyli zagraniczne banki komercyjne działające w Polsce. Po nieśmiałych próbach zainicjowania poważnej debaty na temat wpływu kryzysu na sektor bankowy w Polsce, które próbowali podjąć prezes Morawiecki czy prezes M. Stańczak, wszystko szybko wróciło do normy pod hasłem „jesteśmy najsilniejsi w Europie, nic nam nie grozi”. Dyżurni analitycy serwują nam te same dobre wiadomości: kryzys minął, złoty będzie się systematycznie umacniał, budżet i deficyt są pod pełną kontrolą. Wystarczy tylko sprywatyzować resztkę majątku narodowego i będzie dobrze, jak twierdzi niezawodny Leszek Balcerowicz. Miał absolutną rację prezes ING BSK, gdy mówił: „Wzywam! Dość manipulowania!”.W sektorze bankowym nie podjęto próby postawienia równie zasadniczych pytań, a przecież błędów popełnionych zarówno w sektorze bankowym, jak w całej polskiej gospodarce było co niemiara.
Bańki w Polsce wprowadzają w błąd od daty otwarcia.
Kredytowe szaleństwo trwa w najlepsze
Przedsiębiorstwa i Polacy żyją od 20 lat na kredyt. Majątek został wyprzedany w 70 proc., głównie za granicę. Rosną gigantyczne długi – 650 mld długu publicznego Skarbu Państwa, 200 mld euro długu zagranicznego, 170 mld zł banków działających w Polsce, 80 mld złotych kredytów przeterminowanych zarówno firm, jak i zwykłych konsumentów, ok. 15 mld długów na kartach kredytowych, ponad 200 mld długów z tytułu kredytów hipotecznych, a ok. 2/3 tych kredytów jest przecież w walutach zagranicznych. Już półtora miliona Polaków zalega z płatnościami na kwotę blisko 12 mld złotych, tylko wobec banków. Blisko 600 tys. Polaków posiada po kilka kredytów. Rekordziści nawet po 10 jednocześnie. Udział kredytów zagrożonych może więc wzrosnąć do końca roku do 15 może nawet 17 proc.
Bańki przedłużają swe żniwa, jak mogą. Jest faktem, że słabnący rynek pracy - nawet przy nominalnym wzroście! - doprowadzi poprzez bezrobocie do osłabienia portfela bankowego. Niemniej pamiętać trzeba, że polski portfel kredytowy jest bardzo zachowawczy, zatem bezpieczny.
Czy bankowcy powiedzieli nam całą prawdę
Mimo ogromnej nadpłynności sektora bankowego w Polsce, od 25 do 30 mld złotych, kredytów dla przedsiębiorstw nie ma i nie będzie. Niebezpieczna wydaje się pomoc, jaką NBP chce zaoferować bankom komercyjnym. Prezes NBP Sławomir Skrzypek nie wyciągnął, jak widać, żadnych wniosków z tego, co zdarzyło się w I poł. 2009 r. Szedł bankom komercyjnym na rękę, jak mógł, i co? I nic, kredytów jak nie było, tak nie ma. Cała wolna gotówka banków trafiała znów na oprocentowane konta NBP. „Prezesie Skrzypek nie idźcie tą drogą”. Mamy w Polsce banki, które wręcz toną. Banki, które udzieliły ogromnych kredytów korporacyjnych, takich jak np. Pekao SA, które udzieliło kredytów korporacyjnych na kwotę 60 mld złotych czy Bre Bank. Mają się one dziś czym martwić. Bank, który udzielił gigantyczną, jak na polskie warunki, kwotę 13 mld złotych developerom, może mieć obawy o jej szybki zwrot i stabilne spłacanie. Bank Bre, który udzielił gigantycznych kredytów gotówkowych poprzez swoje ramię Multibank i mBank już odpisał 650 mln złotych z tytułu rezerw. Kredyt Bank niedługo ruszy poprzez swoje ramię Żagiel. A pamiętajmy, że te są oprocentowane bardzo wysoko nawet na 20 proc. W sytuacji gdy właśnie kredyty ratalne i gotówkowe stają się prawdziwą kulą u nogi banków staje się to realnym zagrożeniem dla wielu z nich. Niespłacone długi przedsiębiorstw rosną o 1,5 mld zł miesięcznie. W ubiegłym roku rosły o tyle w ciągu całego roku. Wartość złych długów przedsiębiorstw w Polsce pod koniec lata wzrosła do ok. 25 mld zł. Zbliżamy się więc do rekordu z 2003 r., wówczas było to ok. 30 mld złotych. Olbrzymie kłopoty korporacyjne dla banków w Polsce stworzy pod koniec roku Orlen SA, którego gigantyczne zadłużenie trzeba będzie na nowo renegocjować. Aż 9 banków działających w Polsce znajduje się na liście obserwacyjnej agencji Moody’s z możliwością obniżenia ich ratingu. A przecież polska gospodarka dopiero wkracza w fazę spowolnienia gospodarczego, w fazę prawdziwego kryzysu. W dodatku rośnie bezrobocie, zanosi się na zwolnienie jeszcze kilkuset tysięcy osób do końca br. i coraz bardziej ujawnia się spadek cen nieruchomości, powodujący straty deweloperów. Gwałtowne osłabienie złotego, a w zasadzie sprowadzenie go do poziomu sprzed lipca tego roku, czyli w pierwszej połowie 2009 r., też należy brać poważnie pod uwagę. W okresie letnim złoty został sztucznie napompowany aż o 50 gr., przez co zagraniczne banki inwestycyjne, głównie amerykańskie, kupowały go na potęgę, licząc się z tym, że zapłacą złotówkami za totalną prywatyzację zapowiadaną przez polski rząd. Teraz doszły do wniosku, że nie da się sprywatyzować tak szybko takiej ilości przedsiębiorstw w Polsce i po tak śmiesznych cenach z powodu protestów załóg. Te banki równie gwałtownie mogą się pozbyć zapasów złotego, co osłabi jego notowania. Paniczna wyprzedaż złotego z pewnością dopiero przed nami.
Skoro mają kłamstwo we krwi, oczywiście nam nakłamali, bo bank to w końcu nie jest magiel. Jest faktem, że będą fuzje i przejęcia, bo spółki-matki są słabe, jak szczenięta i stoją na skraju bankructwa. To nieuniknione. Tylko że przejęcie banku w Polsce, ze zdrowym, lub prawie zdrowym portfelem, nie jest żadną tragedią, zarówno dla klientów, jak i dla systemu finansowego.
Banków kryzys nie oszczędzi
Banki komercyjne działające w Polsce ponoszą pierwsze poważne straty związane ze skutkami kryzysu, a to dopiero preludium przed drugą połową roku 2009 i trudnym 2010 r. Banki zarobiły 4,3 mld złotych, czyli dokładnie 50 proc. mniej niż rok temu. PKO BP musiało odpisać na rezerwy w pierwszej połowie br. aż 770 mln zł. Bre Bank będzie musiał odpisać 650 mln zł. Te wszystkie straty bardzo poważnie osłabią pozycje kapitałowe większości banków komercyjnych działających w Polsce. Jest wielce prawdopodobne, że zostaną sprzedane nawet całe banki, na listę transferową mogą w pierwszej kolejności trafić BZ WBK, bo jego irlandzki właściciel ma gigantyczne kłopoty, Millennium Bank, Kredyt Bank czy Bre Bank. Ale niespodzianek może być znacznie więcej. Wali się na naszych oczach eksport (spadek o 24 proc.), obligacje skarbowe sprzedają się coraz trudniej, banki zaczynają uprawiać kreatywną księgowość, spółki giełdowe, jak i banki ukrywają prawdziwe wyniki w swych raportach finansowych. Jedyny czynnik utrzymujący polski wzrost gospodarczy na powierzchni, czyli eksport, przestaje się liczyć. Tempo, w jakim zadłużamy nasz kraj, jest niespotykane. 203 mld złotych potrzeb pożyczkowych brutto tylko w 2010 r. to absolutny rekord. I nie są to pieniądze ani na drogi, ani na lotniska, ani na szybką kolej czy na nowe fabryki. Tylko na zapchanie kolejnej dziury budżetowej, tym razem dziury Rostowskiego i oddanie starych długów. Zadziwia wręcz naiwność i hura optymizm polskich przedsiębiorców, którzy ciągle wierzą w rządowe zapewnienia, że kryzys w Polsce minął i czekają na kolejne cuda gospodarcze.
Wzrostowski hurraoptymizm zezowatemu bardzo się nie podoba i wyjdzie drogo, jak każdy szwindel na dużą skalę. Tu skala jest rzędu 52 mld według samego zainteresowanego, więc i koszty odpowiednie. Na zezowate oko to około 2% od tej dziury rocznie (koszt czarów), czyli okrągły miliardzik, milordzie.
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut