Z tej przeto okazji zezowaty musi zająć się palącą sprawą bezrobocia, które - jak wynika z ostatniej notatki (Bezrobocie wzrosło. To znaczy spadło. Alleluja!) - prostą sprawą w świecie statystyki najwyraźniej nie jest. Co prawda, dla nieco zorientowanych, jest oczywiste iż kręgosłup związków zawodowych został na najbliższe lata trwale przetrącony z powodu trendów koniunkturalnych. Średnia płaca w USA będzie nieuchronnie spadać, podobnie jak siła nabywcza. Wynika to z bezwzględnej logiki cyklu dekoniunktury i arbitrażu zarobków. W deflacyjnym otoczeniu, z ogromnymi zapasami wolnych mocy oraz rosnącym bezrobociu, siła negocjacyjna oraz nacisk na podwyżki płac po prostu znikają. Dość powiedzieć, że w ub. roku w Stanach odbyły się dwa strajki, przy średniej z początku dekady w okolicy sześćdziesięciu!
Teraz aktualne dane z rynku pracy świętujących w poniedziałek. Jak donosi FMC Management
Mieszane figury z USA Rynek pracy w dobie kryzysu
Dziś poznaliśmy najważniejszą figurę w tym tygodniu, którą był raport z amerykańskiego rynku pracy. Publikowane wcześniej zmiana zatrudnienia według ADP, a także liczba wniosków o zasiłek dla bezrobotnych, pomimo iż były lepsze od wcześniejszych odczytów, to były gorsze od prognoz dlatego spowodowały wzrost niepewności co do piątkowego, comiesięcznego raportu. Ten natomiast zaskoczył z jednej strony pozytywnie a z drugiej negatywnie. Zmiana zatrudnienia w sektorach pozarolniczych wyniosła -216 tys. wobec oczekiwań na poziomie -225 tys., które i tak wydawały się optymistyczne. Tym, co jednak zaniepokoiło to rewizja w górę poprzedniego odczytu, a także opublikowana wysoka stopa bezrobocia na poziomie 9,7%, podczas gdy analitycy prognozowali 9,5%. Tak jak niejednoznaczne były dane, tak niejednoznaczna była pierwsza reakcja.
Reakcja zezowatego na statystyczne figury - jak i poprzednio - jest za to całkiem jednoznaczna. Po pierwsze dwunasty z kolei miesiąc w Stanach więcej osób straciło pracę, niż ją znalazło. Jakich figur by nie wyczyniali tancerze od statystyki i zaklinacze węży, nie zmieni to faktu, iż proces kurczenia się aktywności zawodowej pozostaje na alarmującym, depresyjnym poziomie - ponad 200 000 na miesiąc - od kilku miesięcy i wcale nie zamierza osłabnąć. Z oglądu liczb wynika, że likwidacja miejsc pracy w Stanach będzie trwała jeszcze co najmniej do przyszłego roku.
Po drugie, hokus-pokus z prognozami i rewizjami jest tak dziecinnie naiwny, że wydawałoby się, iż powinien przestać działać już dawno temu. Surprise! Działa za każdym razem. Bezrobocie w górę, giełda w górę. Jest pięknie, bezrobocie rośnie, ale mniej od prognoz. Haha, spadamy, ale wolniej niż obawialiśmy się wczoraj. Rozbiliśmy okno, ale to nic, połowa szyby jest gładka. Poza tym mamy jeszcze cztery okna i te są całe. Ile kół ma traktor? Trzy... ma dobre.
Sztuka z prognozami polega po prostu na tym, że w oczekiwaniu na święto pracy nie wypadało podawać zbyt czarnych prognoz. Co robi statystyk? Rewiduje poprzednią prognozę, przesuwając 50 000 dusz do poprzedniego miesiąca, co powiększa wzrost bezrobocia w czerwcu, no ale w lipcu przecież spadło mniej. Podobne sztuki są wyczyniane nagminnie przez wszystkich centralnych statystów, bo takie jest przykazanie władzy. Warto zatem - zamiast czytać durne teksty o figurach - sprawdzić statystyki zbiorcze za kwartał/rok, a prognozy brać z odpowiednią dozą krytyki.
Poziom bezrobocia w Stanach wynosi obecnie - wedle europejskich norm - 16,7% i nie będzie spadał przez najbliższe lata. Co do metodologii liczenia istnieje naturalnie wiele nieporozumień i kłamstw. Dość przypomnieć, iż jeden z wiodących polskich statystyków wykazał się totalną ignorancją w tej mierze, zarzucając niezrozumienie arkanów statystyki analitykowi Piotrowi Kuczyńskiemu. Fragment jego tekstu o różnicach w metodologii liczenia bezrobocia w USA i Europie wstawił (bez podania źródła) na swoim blogu z uwagą, iż Stany wypełniają normy Międzynarodowej Organizacji Pracy. Co ma się tak, jak piernik do wiatraka. Nie spełniają - i nie mają ambicji spełniać - norm i wytycznych komisarzy z Brukseli. Mają swoje wytyczne i sztuki. Bezrobocie liczą po swojemu, tak jak procenty ;)
Skoro zatem sami statystycy wyglądają na zagubionych, a redaktorzy wyczyniają akrobatyczne figury, zezowaty wyjaśnia. Bezrobocie w USA od czasów Clintona (U1) obejmuje tylko pobierających zasiłki, a osoby tracące ten przywilej przechodzą do kategorii trwale nie poszukujących (discouraged), tak jakby znikali z rynku pracy. Ponadto do statystyk nie zlicza się proporcjonalnie osób zatrudnianych tymczasowo oraz w skróconym wymiarze, co w ubiegłym roku było głównym amortyzatorem pracowniczego szoku. Pracodawcy (i bardziej pracownicy) ze zrozumiałych względów wolą ograniczać liczbę godzin i zmian, niż ciąć personel, podobnie jak w pierwszej fazie ożywienia wolą powiększać liczbę nadgodzin, zanim zaczną trwały nabór. Pierwsza faza cięć minęła, obecnie USA i w mniejszym wymiarze Europa znajdują się w fazie redukcji personelu, która - po analizie danych - nie ma najmniejszych oznak osłabienia. Do fazy trzeciej - wzrostu naborów wzrok zezowatego na razie nie sięga. Nie znaczy to, że nie przyjdzie. What comes up, must come down. Ale jeszcze nie teraz.
Co na te figury giełda? Jak pignwin na lodzie. Niepewnie.