Pisze Szewczak w Gazecie Finansowej, prosto z mostu, jak zezowaty.
Ministerstwo Finansów pompuje kurs złotego
W lipcu, w okresie urlopowym, aktywa rezerwowe NBP wzrosły bardzo gwałtownie o niespotykaną kwotę 3,1 mld euro. To niewątpliwie efekt błyskawicznej, skomasowanej akcji wyprzedaży przez polski rząd środków unijnych, czyli wyprzedaży euro. Ministerstwo Finansów znokautowało wręcz kurs euro i tym samym napompowało kurs złotego.
Widać bardzo wyraźnie, że oto spekulanci, czy jak kto woli inwestorzy krótkoterminowi, wzięli złotego w obroty. Rolę naganiacza wziął tym razem na siebie HSBC. Inwestorzy ci na potęgę stosują w Polsce strategię carry trade, czyli zaciągają pożyczki w walutach o niskiej stopie procentowej, w dolarach (0,25 proc.), frankach (0,5 proc.), euro (1 proc.). Pozyskane w ten sposób środki lokują w walucie naszego kraju, w którym stopa procentowa wynosi 3,5 proc. i ponoć ma jeszcze wzrosnąć. Ale nie to jest najgroźniejsze.
Zbieżność w czasie
Najgroźniejsza jest zbieżność w czasie podobnych działań spekulacyjnych podjętych przez polskie Ministerstwo Finansów. W lipcu, w okresie urlopowym, aktywa rezerwowe NBP wzrosły bardzo gwałtownie o niespotykaną kwotę 3,1 mld euro. To niewątpliwie efekt błyskawicznej, skomasowanej akcji wyprzedaży przez polski rząd środków unijnych, czyli wyprzedaży euro. Ministerstwo Finansów znokautowało wręcz kurs euro i tym samym napompowało kurs złotego. W lipcu i sierpniu 2009 r. o blisko 40 gr podrożała złotówka. Dodatkowo nałożyły się na to wpływy ze sprzedaży obligacji dolarowych w lipcu (3,5 mld dolarów).
MF przyłącza się do gry
Nic dziwnego, że nadpłynność sektora bankowego w Polsce była w lipcu rekordowa i wyniosła blisko 25 mld złotych. To niesłychanie niebezpieczna gra ze strony rządu i Ministerstwa Finansów, po części skorelowana z działaniami spekulacyjnymi inwestorów krótkoterminowych. Pieniądze z Unii, które dostaliśmy jako zaliczkę, wykorzystano do łatania dziury budżetowej, która nadal zastraszająco rośnie. Takie operacje są nie tylko sprzeczne z ideą Unii Europejskiej, bowiem tego typu środki absolutnie nie powinny służyć finansowaniu bieżących potrzeb budżetu państwa, choć przez ten budżet przepływają, ani tym bardziej tuszować błędów popełnionych w walce z kryzysem przez Ministerstwo Finansów.
Co nas czeka?
Ale co najgorsze te operacje są nie do utrzymania na dłuższą metę i są niesłychanie kosztowne oraz całkowicie fałszują rzeczywisty stan polskiej gospodarki, a zwłaszcza polskich finansów publicznych. Już wkrótce może się okazać, że zwyczajnie zabraknie pieniędzy z UE na realizacje programów unijnych, zwłaszcza programów inwestycyjnych czy związanych z ochroną środowiska oraz innowacyjną gospodarką – a pierwsze tego symptomy są już widoczne. Dziś fundusze unijne ratują polski budżet 2009 r. przed katastrofą, a ministra przed kompromitacją. Z kolei budżet 2010 r. ma uratować totalna wyprzedaż resztek majątku narodowego. Co zatem uratuje polski budżet Anno Domini 2011? Unia polsko-katarska?