Co ja poradzę, że zawadiacko poruszam tematy zakazane w mediach głównianego nurtu jako „oszołomstwo” i „teorie spiskowe”?
Teorie – jedna po drugiej – jak paciorki jednego różańca okazują się prawdziwe i nie tylko teoretycznie, ale nad wyraz praktycznie po chwili patrzą nam prosto w oczy? Nic nie poradzę, że krakałem przed laty iż władcy much planują wojenkę. Że – jak się zaczął Majdan – to za nim stoi szerszy plan, a nas w ten plan oczywiście – jako baranie mięso armatnie – zechcieli wstawić. No to teraz mnie zapytuje czytelnik wprost oraz - jak to w sieci – na temat i do rzeczy, zezowacie i bez bawełny: jaką mamy szansę się ze wschodniej imprezy wyplątać? Doceniam takt pytania, bo wiem, że to pytanie męczy tysiące podobnych nam, dwóm prywatnym analitykom. Wiemy obydwaj, że to taki podszyty realnym lękiem, elegancki eufemizm, bo prawdziwe pytanie brzmi: czy mamy w ogóle możliwość z zaplanowanej i metodycznie wykonywanej akcji rozpalania wielkiej rozpierduchy na wschodzie się wymigać? Nie brać udziału w tej wojnie? Sam tego chciałem – to, co mnie od miesięcy męczy, dręczy i „się kręczy”, patrzy teraz wprost z ekranu w elegancko wystawionym pytaniu. I czas się z nim zmierzyć. To nie jest impreza na jeden sezon Jak przed laty prognozowałem, wielki cykl koniunktury, a jednocześnie związany z nim porządek świata w postaci Bretton Woods, skończył się. Piramida kredytowa, oparta na dolarze, jako walucie rezerwowej świata, kończy się na naszych oczach. Obecne zmagania na światowej arenie, dotyczące wojny walutowej, podważania prymatu dolara przez blok BRICS, konkurencyjne dewaluacje wiodących walut poprzez awaryjny druk pieniądza: frank, dolar, euro, jen, juan, to są wszystko przejawy procesu zawalania tej piramidy. Zapowiedziałem, że globalny system finansowo-gospodarczy, inaczej zwany kompleksem militarno-przemysłowym, bo w istocie to jest jeden, wprawdzie mocno skomplikowany, ale jednak zintegrowany i skoordynowany organizm, będzie w sposób naturalny, tak jak zawsze w historii, bronił status quo przez próbę dalszej ekspansji, a w braku powodzenia [co jest raczej oczywiste], ucieknie się do wojny. Te przewidywania nie są wyłącznie moim osiągnięciem, dalece mi do tego. Procesy o których mowa, są tak przewidywalne i nieubłaganie powtarzalne, z racji swej skali i długofalowości, że wręcz nie sposób ich nie dostrzec, oczywiście pod warunkiem opuszczenia getta analfabetów ekonomicznych i historycznych, w którym pracowicie i cierpliwie utrzymują stada indian na całym świecie zastępy wykładowców uczelni, gazetowych pismaków, etatowych ałorytetów itd. O pewnych rzeczach się nie pisze i nie mówi i ze wskazanych powodów nie jest to przypadek. Dosłownie dziesiątki najwyższej klasy fachowców-praktyków finansów, bankowości, biznesu, wojskowości, wywiadu itd. jednak po zezowatemu powtarza od lat to samo: świat zmierza do wojny. Będzie to konfrontacja obecnego hegemona z grupą krajów aspirujących, skupionych wokół Rosji i Chin. Stawką jest utrzymanie hegemonii USA i oczywiście dolara. Mane, tekel, farensin. Stoi napisane na ścianie. Czy rozumiemy? Zbliżamy się do sceny centralnej Od kiedy wybuchły zamieszki na Majdanie, wiedziałem że mamy do czynienia z kolejną kolorową rewolucją. Dlatego z niepokojem obserwowałem jej ewolucję, dramatyczne zwroty akcji i na bieżąco o tym relacjonowałem. Nie robiłem tego dla rozrywki, jak się zdawało szczęśliwym posiadaczom grilla [hahaha zezowaty znów odleciał], ale z powodu opisanego wyżej lęku, że oto wciągani jesteśmy do tej wojny, w której znowu przyjdzie nam walczyć i ginąć. Czy tylko ma to sens? Obecnie, konkretnie od wczoraj, kiedy ogłoszono indianom w Newport, że dla wzmocnienia wschodniej flanki sojuszu zostanie powołany specjalny korpus ekspedycyjny w sile 10 tysięcy, czyli de facto formacja agresywna, najemnicza, misyjna i interwencyjna, z centralą w Polsce, sytuacja podległa drastycznej zmianie. Mowy o wątpliwościach dalej być nie może. Już staliśmy się oficjalnie uczestnikami wojny krymskiej, poprzez zapowiedź udzielenia pomocy wojskowej Ukrainie. Do tej pory braliśmy udział w wojnie domowej na wschodzie Ukrainy pośrednio – uczestnicząc lojalnie we wszystkich działaniach zleconych przez naszego sojusznika, poprzez centralę NATO w Brukseli. Ograniczało się to oficjalnie do wsparcia logistyczno-technicznego, szkoleń i doradztwa. Rzekomo nie dostarczaliśmy ani żołnierzy [najemników] ani broni. Oczywiście na Ukrainie to wszystko dzieje się samo, jak w bajce. Czołgi, transportery, wyrzutnie rakiet pojawiają się znikąd, a obsługują je leśne skrzaty. Amunicję dostają wprost z nieba, zupełnie tak samo, jak „pokojowi manifestanci” z nieba otrzymywali ocieplane namioty, gorącą żywność i przelewy na konta, kiedy pokojowo demonstrowali miesiącami na Majdanie. Obecnie jednak, dokładnie od wczoraj, znajdujemy się już praktycznie w nowym teatrze działań, bowiem NATO zdecydowało formalnie wziąć udział w wojnie krymskiej, a my jako sojusznik, a w dodatku sąsiad Ukrainy od takiego zobowiązania uciec nie możemy. Jesteśmy już faktycznie i formalnie w stanie wojny z Rosją, co prawda podwójnie pośrednio, bo pośrednio uczestniczymy od wczoraj w wojnie domowej na Ukrainie, w której Rosja uczestniczy także pośrednio. Jednakowoż pośrednio, czy nie - wojna stała się tymczasem niepostrzeżenie faktem. Od wesołego Majdanu do wojny w pół roku, a indianie śpią... Jak powstrzymać marsz ku wojnie? Kiedy przeanalizujesz zgodnie ze wskazówkami harmonogram pochodu ku wojnie [tu nieocenione mogą być migawki z serii „Co tam panie na Majdanie”], niechybnie dostrzeżesz jego naszkicowaną logikę. Ta wojna jest wytwarzana sztucznie, w konkretnych celach. Nic w niej nie ma spontanicznego, ani tym bardziej nieuniknionego. Zero „konieczności dziejowej”, praw historii i „postępów demokracji”. Zwykłe walki i wałki o dużą forsę, między gangami oligarchów, w kraju trzeciego świata, skorumpowanym do szpiku. Kłopot w tym, że obecnie, a konkretnie od kilku tygodni jesteśmy z Ukrainą formalnie związani umową stowarzyszeniową w UE, którego Ukraina co prawda nie jest jeszcze członkiem, ale aspirantem, a od wczoraj półformalnie zostaliśmy związani przez egzotyczne partnerstwo Ukrainy z NATO, którego także Ukraina nie jest członkiem, ale zaakceptowano jej status aspiranta. Zauważ, jak polityka potrafi być doskonale elastyczna i dopasować się do realiów. Ukraina nie jest członkiem ani UE, ani NATO, a jednak – co za niespodzianka! - wszyscy, lub niemal wszyscy oficjele w Newport zachowywali się tak, jakby była. Co prawda drugiej, albo i trzeciej kategorii, ale zawsze. A my- jako pełnoprawny członek drugiej kategorii - podobnie jak to ma miejsce w grze w pokera, nie wiemy kto przy stole oszukiwał, a kto został oszukany. Zgodnie z klasyczną formułą tej arcypoważnej gry, jeśli nie wiesz, kto przy stole jest szulerem, to na pewno TY jesteś frajerem. Tak, tak, drogi watsonie! Twoje [i moje] lęki właśnie się zmaterializowały. Dlatego tak nieśmiało sformułowałeś swoje pytanie. Że niby mamy jakąś szansę się z tego $@#$!*& wypisać, jakoś wymanewrować... A tu kaszanka! Już jesteśmy ugotowani. Jako członek, musimy dotrzymywać zobowiązań sojuszniczych... Myślałeś, że nas do tego NATO wzięli tak dla ułańskiej fantazji, dla wielkiego czynu zbrojnego, nieugiętej walki powstańczej... A tu zonk, paczpan. Wzięli nas na materiał do pacyfikacji Dzikich Pól, drogi watsonie, do gromienia ruskich indian, co się panoszą na stepach i przeszkadzają siłom demokracji w realizacji nowych odwiertów na polach naftowo-gazowych niczemu nie winnych prywatnych firm, typu Shell, która to nie tylko obstalowała sobie u byłego prezia Ukrainy, złego Janukowicza, na dwa tygodnie przed jego ucieczką, koncesyjkę na wiercenia za dziesięć miliardów, ale nawet zapobiegliwie wynajęła syna wiceprezydenta Stanów Hunter Bidena na … wiceprezydenta rady nadzorczej, bo porządek w finansach i inwestycjach musi być. Ktoś go musi zaprowadzić i ktoś go musi pilnować. Zgadnij, kto to będzie. Czy mamy zatem szansę z przypisanej nam roli sojusznika do gromienia indian i pilnowania cudzych inwestycji się wykaraskać, zależy od nas samych – w wymiarze indywidualnym i zbiorowym. W obydwu wypadkach kluczowe jest nie poddawanie się oficjalnie wtłaczanej do indiańskich łbów propagandzie, że zły Putin za chwilę nas napadnie, dlatego profilaktycznie musimy już dziś pobiec i tłuc się z nim na Dzikich Polach. Naturalnie nie jest on naszym przyjacielem, bo Rosja nigdy przyjacielem nie była, ale tym bardziej twoimi przyjaciółmi nie są właściciele pól naftowo-gazowych na wschodniej Ukrainie, którzy nawet nie są twoimi sąsiadami i potraktują cię jak armatnie mięso – do szybkiej utylizacji. Wszystko zależy od ciebie, bo to o ciebie chodzi, o twoje życie. Jeśli sam o nie nie zadbasz, to wybacz – jesteś idiotą, który tylko czeka na szulera, chętnego do wykorzystania. Nie musisz chyba pytać, co masz robić, mam nadzieję. Uciekać od tej śmierdzącej gazem imprezy jak najdalej i wniebogłosy krzyczeć, o co w tym wszystkim chodzi: o pieprzony brudny szmal, na plecach rozrywanych bombami kasetowymi, palonych żywcem fosforem i ostrzeliwanych z rakiet ludziach, którzy nie tylko nie chcą wojny z tobą, ale w ogóle z nikim. Chcą tylko żyć... Jeśli – po przejrzeniu kilku artykułów ze wskazanej serii – pozostaniesz przy przekonaniu, że to mimo wszystko twoja wojna i musisz mężnie stawić pierś złemu czekiście, jak najprędzej pakuj się i zgłaszaj do najbliższej jednostki werbunkowej najemników, znajdziesz bez trudu w internecie. Im szybciej i liczniej, tym lepiej, bo nie rokuję ci żadnej przyszłości, a możesz nadwiślańskim indianom narobić dalszych szkód, samą swą obecnością. Jak już na tych Dzikich Polach będziesz, nie zapomnij zapytać towarzyszy broni z Prawego Sektora, jak tam neobanderowcy się czują, wspominając poległych Muzyczkę i Jarosza, bo to całkiem niedawno całkiem żywi i żwawi bohaterowie byli, więc brzydko o nich zapominać, albo nie wiedzieć. To się spytaj. Zatem – kto czuje powołanie – niech biegnie walczyć jak najprędzej, niczemu niewinni koncesjonariusze liczą na ciebie... Ile to potrzeba zabiegów, ilu kacyków przekupić, aby w jakimś $$O)* kraju trzeciego świata jedno porządne pole otworzyć! I się jeszcze brudasy burzą... |