Go To Project Gutenberg

niedziela, 9 marca 2014

Rosja - USA: szachy, poker i kulki

-
Do niedawna pierwszym skojarzeniem posunięć Putina były szachy. Okazuje się nie jestem wyjątkowy, do tego stopnia, że mógłbym przywołać z tuzin znanych postaci publicznych, używających tej przenośni.

Z ostatniego czasu, gdy historia wyraźnie przyspieszyła nad Dnieprem i Dniestrem, najtrafniejsze, ironiczne odzwierciedlenie sytuacji geopolitycznej narysował zdaje się Pablo Escobar, pisząc wprost zezowatym tekstem:
Putin gra w szachy, a Obama gra jak zwykle w pokera i oto wyniki
. To okazało się nie koniec, bo jeden z kolegów Obamy w senacie skwitował krótko wyniki operacji majdańskiej, a mianowicie że
Putin gra w szachy, a Obama gra w kulki.

I tu dochodzimy do kwintesencji starcia dwóch stylów gry, bo wedle cytatu z drugiej strony, a mianowicie z ust samego kremlina
gra z Obamą przypomina grę w szachy z gołębiem. Ten nie tylko przewróci wszystkie figury, ale jeszcze narobi na szachownicę, a potem będzie paradował wokół, jakby to on wygrał partię.

Czy faktycznie chodzi o szachy i kulki? Sądząc z rozwoju sytuacji na Ukrainie i całkiem już niezawoalowanej konfrontacji i nieprzyjaznego języka, jak najbardziej. Tyle że nic nie jest tak, jak się wydaje na pozór. Dzielni obrońcy demokracji są okazuje się opłacani przez zagranicznych sponsorów, a międzynarodowi geszefciarze dzięki pałacowemu przewrotowi nie tylko nic nie tracą, a zyskają przegrupowując się w ten sposób, że kolejna ekipa drenująca chwiejącą się na krawędzi bankructwa Ukrainę, będzie zwyczajnie starą ekipą Tymoszenko, z odrobinę odmienionymi twarzami.

Jaka jest z Tymoszenko wróg Putina łatwo zgadnąć, sprawdziwszy źródło jej bajecznego majątku. Tkwi on w Moskwie. Czy zatem zmiana jednej ekipy złodziei na inną ekipę złodziei w sąsiednim państwie, strzegącym dostępu do strategicznie ważnego Morza Czarnego, zwłaszcza na kierowaną przez sprawdzonych przez konta bankowe przyjaciół, tłumaczy gorączkowe działania moskiewskiego satrapy? Nie tłumaczy, dopóki nie dojdziemy do zdecydowanego i jednoznacznego dążenia nowych władz kijowskich przyłączenia ich kraju do UE i NATO. Obie te decyzje, a zwłaszcza druga, są groźne i sprzeczne ze strategiczną doktryną Kremla, która przecie nie jest żadną tajemnicą, a tym bardziej zaskoczeniem.

Pisałem o tym wcześniej i działania wyprzedzające Putina, zgodne z tą jawną, znaną i realizowaną niezmiennie od dziesięcioleci strategią, służące zabezpieczeniu krytycznie ważnego dla przeżycia jego kraju wybrzeża morskiego, a wręcz wewnętrznej granicy [państwa satelickie są dla Putina granicą zewnętrzną], nie stanowią nowości. Putin musi zachować kontrolę nad Flotą Czarnomorską i jej portami, zatem musi utrzymać Krym, stąd irredenta i faktyczny jego Anschluss do Rosji w wyniku błyskawicznego desantu i puczu w lokalnym parlamencie. Ma to wszystkie pozory demokracji, podobnie jak w puczu Majdańskim. Krym ma autonomię w ramach państwa ukraińskiego i sam się rządzi, dlatego ma własny parlament i rząd. Te przegłosowały przyłączenie do Rosji [i to jednogłośnie]. To, że odbyło się to pod czujnym okiem kilkudziesięciu tysięcy rosyjskich żołnierzy nic w sprawie nie zmienia, bo rosyjska armia ma traktatowo zagwarantowany dostęp do Krymu i na nim obecność, bowiem ma tam także – cały czas zgodnie z traktatami – swoje wojska i flotę, bazy i okręty.

Czy zatem – jak chce nam zaprogramować dziennikurestwo – Putin oszalał, czy też faktycznie jego adwersarz gra w kulki? Zbieżność wypadków w okolicy raczej nie pozwala na wątpliwości w tej mierze, bo Putin ze spokojem szachisty zdobywa kolejne strategiczne pozycje, fortyfikując się jakby do nadciągającej głównej konfrontacji.

To, co widzimy ostatnio na Ukrainie, nie tylko go nie osłabiło wewnętrznie i zewnętrznie, ale wręcz umocniło. Po pierwsze sprawnie przeprowadzona zimowa olimpiada ani nie okazała się całkowitą klapą, ani nie doszło na niej do żadnych istotnych wpadek. Dzięki niej Putin pokazał się jako gracz równy swojemu sąsiadowi – Chinom – które w podobny sposób zaprezentowały się podczas letniej olimpiady. Z wielkim przepychem i rozmachem, jako kraj bogaty, rozwinięty i wyrafinowany. Co z tego, że pieniądze wyrzucone w błoto? Ważne że wszyscy widzą, że technicznie, organizacyjnie i kulturowo nie są gorsi od swoich rywali. Trzeba się z nimi liczyć, a nigdy lekceważyć.

Wśród rosyjskiego społeczeństwa zdecydowane działania Putina spotkały się z powszechnym aplauzem, bowiem zdecydowana większość popiera obronę swej diaspory w krajach byłego Związku, ze względów osobistych [rodziny], kulturowych [nawyki imperialne sięgające czasów carskich] i emocjonalnych [tęsknota za dawną wielkością i identyfikacja narodowa]. Tak więc jego majdańsko-krymska wojenka doskonale się sprzedaje wśród rodaków w kraju i za granicą, w krajach satelickich imperium, a wśród oponentów politycznych i rozłamowców w tych satelickich krajach jest dydaktycznym pokazem prewencyjnym – jak nie należy drażnić centrali w Moskwie, bo zawsze się to źle kończy. Zatem w polityce wewnętrznej i tzw. „bliskiej zagranicy” wojna krymska rozpoczęła się ogromnym sukcesem dla Moskwy.

Z perspektywy światowej wygląda to na pozór odmiennie. W trakcie trwania Olimpiady na kijowskim Majdanie palono opony i na wszelkie sposoby zohydzano ewidentnie prorosyjskiego Janukowicza, który został wyniesiony do godności właśnie dzięki hojnemu wsparciu Kremla. Co zrobi teraz Rosja? Świat zastygł w oczekiwaniu. A stary czekista pozwolił trochę odczekać i ledwie się skończyły igrzyska, przeprowadził błyskawiczną operację wojskową, faktycznie przyłączając do Rosji Krym, czyli de facto dokonał aktu wojny z zaborem terytorium. I co się stało? I nic się nie stało. Kreml wykonał szach i mat na Krymie, a matołki liczące punkty robra stanęły w rozkroku.

Nie wolno tak! Nie pozwalamy. Jesteśmy oburzeni. Natychmiast musicie zasiąść do stołu rozmów itd. Gadał dziad do obrazu [a na obrazie mużyk z kałachem]. Oburzajcie się do woli. Nam czas pomyśleć, co naprawdę za tym wszystkim się kryje.

Po pierwsze nieopodal, w Egipcie były szef sztabu za dobrych czasów Mubaraka gen. Sissi, czasów kiedy to Egipt twardo siedział w obozie NATOwskim, dokonał koniecznych zmian gabinetowych i już szykuje się do objęcia wakującego tronu prezydenckiego, a wybory są praktycznie formalnością. Nie próżnuje jednak na swoim zawodowym polu, bo w ubiegłym tygodniu podpisał na Kremlu długoterminową umowę na dostawy broni, co w języku praktyki oznacza de facto ścisłą współpracę wojskową.

Jak to się stało, że kraj rozpoczynający serię arabskich wiosen pamiętną wizytą Obamy z jego przemówieniem kreślącym długoterminową strategię w Kairze, krótko potem doznał zamachu stanu [arabskiej wiosny] i na szczycie pojawił się w miejsce rządzącego od zawsze Mubaraka, starego lisa, żyjącego w zgodzie z NATO, CIA, swoim wojskiem, tajnymi służbami i przemytnikami, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nikomu nieznany bliżej „profesor” Mursi, przywódca szemranej organizacji Bractwo Muzułmańskie, a do niedawna wykładowca uczelni w Chicago [znajomy Obamy], prywatnie karany zbrodniarz i – wedle słów kompetentnej w tych sprawach pani F*** the EU Nuland – pospolity idiota [Buractwo Muzułmańskie najwyraźniej]?

Jak to się stało, tak to się stało, dość na tym, że demokratycznie wybrany Mursi faktycznie jest idiotą, w dodatku nie potrafiącym w języku Waszyngtona sklecić dwóch sensownych zdań, co czyni historię o jego akademickiej profesurze wysoce podejrzaną [ale kto by tam w tajniackim świecie się takimi drobiazgami przejmował – profesor to profesor] w związku z czym doskonale nadawał się na figurę przejściową, która została wymieniona na nową w wyniku następnej kolorowej rewolucji i mamy już oto nowego prezydenta, z całą starą gwardią, czyli sztabem generalnym byłego prezydenta Mubaraka, w komplecie.

Co się zmieniło? Właściwie nic się nie zmieniło, bo dwie rewolucje się demokratycznie odbyły, do władzy wrócili kumple Mubaraka i wszystko idzie zgodnie wedle utartych kolein. Z jednym, ale kardynalnym wyjątkiem: dotychczas na krótkim pasku USA Egipt nieodwołalnie i zdecydowanie zbliżył się do Moskwy. Otóż drogi watsonie rzeczy niemożliwe robimy od ręki, tylko w dwóch ruchach, bo trzeba dużo zmienić, aby wszystko pozostało po staremu. To się nazywa gra w szachy. Poddajemy gońca z lewej, a naprawdę posuwamy damę z prawej.

Tymczasem po drugiej stronie Morza Czarnego, w Turcji, strzegącej Bosforu, między Morzem Czarnym a Śródziemnym, dla naszego kremlowskiego szachisty także wydarzyły się ostatnio bardzo ciekawe wypadki, w wyniku których podpisał on [w ostatnich dwu tygodniach, znaczonych wojną krymską] z Erdoganem bardzo obszerne umowy gospodarcze. Nie wspominano taktownie o współpracy wojskowej, bo to w kraju, będącym kluczowym sojusznikiem NATO [a na terenie bliskiego wschodu wręcz najważniejszym] nie wypada, ale wszystko wskazuje na to, że Turcja bardzo się z Rosją ostatnio na tym polu zbliżyła.

Już tylko te dwa przykłady pokazują ci – mam nadzieję – w jakiej totalnej niewiedzy trzymają pracowicie media głównianego nurtu tzw. widzów i tzw. czytelników, zajmując ich miesiącami paleniem opon na północnym wybrzeżu Morza Czarnego, kiedy nieopodal, na południu, wydarzają się właśnie takie wiekopomne wydarzenia. Dlaczego tak się dzieje, nietrudno zgadnąć, bo przecie nie jest to przypadek, a przeciwnie: dobrze przemyślana strategia.

Obserwatorzy zachodni są utrzymywani w strachu przed złym Putinem, który za chwilę rozpocznie wojnę światową o opony palone na Majdanie, a ewentualnie fikołkami na śniegu, a tymczasem spokojnie przetasowuje się najgrubsze figury i nikt nawet nie mrugnie okiem. Bo chyba nie zaprzeczysz, że niedwuznaczne zmiany kierunków wojskowej współpracy dwóch najludniejszych [oba po ok. 8o mln, więc razem mniej więcej tyle co sama Rosja] krajów bliskiego wschodu z natowskiego na prorosyjski nie jest błahostką?

Teraz po krótkim zastanowieniu okazuje się nie tylko, że gra jest w kulki i szachy, ale jeszcze że najważniejsze się dzieje na szachownicy, której nie widać. Otóż to. Trzeba ją znaleźć, zamiast patrzeć jak głupek na opony i fikołki.

Czy premier Turcji Erdogan mógł tak nagle, znikąd doznać olśnienia, że udał się do Moskwy i podpisał miliardowe umowy, ucinając sobie przy okazji przyjacielską pogawędkę z kremlowskim „wariatem”, kiedy ten był pilnie zajęty inwazją na Krymie? W zasadzie to prawdziwy nietakt, dobijać targu z najeźdźcą po drugiej stronie Morza Czarnego [zwróć uwagę, że Turcja leży dokładnie naprzeciwko Krymu].

Rozwój sytuacji doskonale objaśnia jak najbardziej przypadkowa oczywiście zbieżność dat wizyt berlińskich tym razem. Ci, którym się chce, mogą bez trudu dowiedzieć się, iż dokładnie w chwili, kiedy majdańska delegacja Kliczki i Jaceniuka [obecnie premiera Ukrainy] była z wizytą u kanclerz Merkel, był tam także premier Turcji Erdogan. Bezpośrednio po tych dwóch weekendowych, ad-hoc wizytach natomiast miały miejsce znamienne wydarzenia. Z jednej strony w Kijowie dorzucono opon oraz zaczęto strzelać z ostrej amunicji, kończąc demonstracje zwykłym przewrotem pałacowym.

Z drugiej strony Morza Czarnego premier Erdogan zdelegalizował tymczasem ok. 400 medres [szkół koranicznych] niejakiego Fetullaha Gulena, przywódcy ruchu muzułmańskiego czynnego w całym świecie muzułmańskim, a stale mieszkającego w Chicago [kolega Obamy], pod zarzutami prania pieniędzy i działalności terrorystycznej. Zarzuty te są jak najbardziej na miejscu, bowiem Gulen jest szefem tureckiego Gladio [pisałem o tym w sprawie Petelickiego], co niezwłocznie po wizycie Erdogana zakomunikowała oficjalnie w Niemczech BND [więc zezowaty jest kryty i nie ujawnia żadnych tajemnic – zyguzygu wioskowy trepie], wpisując organizację Gulena na listę organizacji wspierających terroryzm. Zbieżność czasowa tych wydarzeń jest podbudowana bardzo głęboką, wręcz przepastną kartoteką zarówno Gulena, jak i Jaceniuka i w sposób niedwuznaczny ukazuje zbieżność działań Turcji, Niemiec i Moskwy.

Tak się bowiem składa, że w dziedzinie kolorowych rewolucji Erdogan także ma coś do powiedzenia, bowiem od czerwca ub.r. dzielnie odpiera kolorową rewolucję w swojej stolicy, zrodzoną w parku Gezi na bazie korupcji jego urzędników, rodziny i jego samego wreszcie osobiście. W trakcie batalii nie tylko poprzestawiał kilka tysięcy prokuratorów i sędziów, ale także zmienił prawo tak, aby obronić się przed wysadzeniem z fotela. Jak na razie wydaje się skuteczny, tym bardziej, że właśnie – z pomocą Berlina – pozbył się jedynej prawdziwej siły, która mogła go z tego fotela usunąć, a mianowicie swego byłego promotora i szarą eminencję Amerykanów w Turcji Gulena.

Jeśli w tym momencie myślisz, że to koniec historii, to znaczy że ciągle nie uważasz i nie patrzysz na mapę we właściwej skali. Jaka jest szansa w realnym świecie, że jednocześnie dwa kluczowe dla geopolityki kraje nagle i niepostrzeżenie odwrócą swe orientacje? Kraje, w których stare orientacje były tak silnie zakorzenione, że wydawały się niemal nie do ruszenia, a okazują się naprawdę nie do ruszenia, bo wracają z tymi samymi ludźmi, ale w trochę odmiennej konfiguracji? Dodatkowo dodajmy, że kliki ludzi w tych nowych-starych konfiguracjach działają niezmiennie od dziesięcioleci?

Odpowiem za ciebie: zerowe. Nawet jeśli założysz, że na Kremlu siedzi Gasparow, a w Białym Domu Olsen. Takie przypadki się po prostu nie zdarzają, nawet najlepszym, bo żaden lokator Kremla, żeby nie wiem jakim był szachowym i czekistowskim geniuszem, nie może dziś śnić o próbie kolorowej rewolucji nad Bosforem, żeby nie wiem jak nadwiślańscy „niezależni analitycy”, przypisujący mu cuda na kiju i zamachy bombowe w Bostonie, się napinali. To po prostu idiotyzm.

Jednak ktoś taką, niemal udaną akcję wykonał, a Erdogan trzyma się naprawdę ostatkiem sił, bo zrobić czystkę w aparacie sprawiedliwości na kilka tysięcy posad to naprawdę nieomal rewolucja. Nawiasem mówiąc rzucono na ratunek ostatnie siły, bowiem w tym tygodniu nadzwyczajne śledztwo w sprawie korupcji premiera Erdogana rozpoczął osobiście prezydent kraju, Gul.

Jaka jest ukryta plansza szachów – tak należałoby postawić właściwie kwestię. Opisane wydarzenia z udziałem wymienionych figur można wydaje się prawidłowo zinterpretować w kontekście widocznej i oczywistej szachownicy pod nazwą UE, gdzie kluczową rolę odgrywa dziś kanclerz Merkel, nazywana przeze mnie prześmiewczo Makrelą [wcale nie z racji jej urody] gdzie najwyraźniej koordynuje ona role różnych pionków, zarówno w krajach do UE świeżo i gorąco, bo w bojowym dymie opon [Ukraina] oraz od lat, bez entuzjazmu i z nawyku, a właściwie tylko dla milionowej rzeszy niemieckich, a naprawdę cały czas tureckich wyborców [Turcja] aspirujących.

Ukryta plansza, gdzie pojawia się także wielki nieobecny tu gracz w kulki, nazywany przeze mnie prześmiewczo Bananą, [wcale nie z powodu opalenizny] nazywa się NATO [i przystawki] i to na niej wydawałoby się w całkiem niezasłużony, jakkolwiek spektakularny sposób wygrywa ostatnio ruski szachista ruch za ruchem. Ten ciąg strategicznych porażek gracza w kulki wobec szachisty obserwatorzy przypisują już to słabością jego charakteru, już to błędami planowania, już to niemal nadprzyrodzonymi przymiotami przeciwnika.

Niestety należy rozejrzeć się szerzej, za dalszymi, ukrytymi i większymi szachownicami. Bardzo obiecujące wskazówki znajdziemy na dawnej ziemi indian, gdzie trwa w najlepsze festiwal nagonki na posiadaczy broni [pisałem o tym] z sypiącymi się jak z rękawa ustawami o rejestracji i w dalszej konsekwencji ograniczeniu zagwarantowanej w konstytucji swobody posiadania broni. Przeprowadzono w tym zakresie całą serię operacji psychologicznych, z których najgłośniejsze to rzekome zamachy w Bostonie i Sandy Hook, a w istocie przedstawienia służb specjalnych, odgrywane w celu zastraszenia społeczeństwa [i zaakceptowania zakazu posiadania broni].

Lokator Białego Domu, bolszewik z przekonania, nie tylko wprowadził drakońskie i antykonstytucyjne przepisy ustawy NDAA, faktycznie odbierające podstawowe gwarancje wolności [osobistej i własności] na podstawie zwykłej decyzji urzędniczej o podejrzeniu o terroryzm – bez procesu i bezterminowo. W kraju panoszy się wszechobecna policja DHS, nowy twór, wzorowany na komunistycznych ministerstwach bezpieczeństwa publicznego i STASI oraz FEMA, zarządzająca już tysiącem miejsc odosobnienia na tysiące osób każdy [poza systemem penitencjarnym], które de facto są nowoczesnymi obozami koncentracyjnymi, gotowymi do zasiedlenia.

Jak ciekawie pisze o rozwoju wydarzeń specjalista w tej dziedzinie, aktywista i społecznik Dave Hodges, Ameryka pod przewodem gracza w kulki szybko stacza się w kierunku bolszewickiej dyktatury, która będzie wprowadzona – jak zwykle – poprzez stan wyjątkowy/wojenny. Co jest przy tym w najwyższym stopniu niepokojące, to potwierdzone z wielu źródeł niezaprzeczalne fakty masowego szkolenia na amerykańskiej ziemi żołnierzy rosyjskich i chińskich, także z użyciem ich rodzimego sprzętu, do działań wojny domowej [tłumienie zamieszek itp.] To dzieje się naprawdę i wydaje się niestety wielce prawdopodobne, że pozorna nieporadność gracza w kulki wobec szachisty jest dobrze wyreżyserowanym przedstawieniem dla matołków, bo jak inaczej wyjaśnić wielkie groźby o zerwaniu jakiejkolwiek współpracy, przy jednoczesnej obecności dziesiątków tysięcy rosyjskich żołnierzy w USA?

Jeśli ukryte plansze cię przerażają, nie jesteś osamotniony/a, jednak po sprawdzeniu podanych faktów niezależnie z innych źródeł okaże się, że to niestety nie jest zły sen, ale ponura prawda, którą światowi gracze i iluzjoniści ukrywają za starannie odgrywaną komedią pomyłek między szachistą, a graczem w kulki.

Nic nie jest takie, na jakie wygląda, jak głosi maksyma na froncie amerykańskiej siedziby tajniaków i słusznie, ale że jest aż tak ponuro, to na pewno nie myślałeś/aś. Niestety życie, jak mawiała stara niania, to nie je bajka, a druga wojna też się rozpalała całkiem długo i niemrawo, a jakich okrągłych liczb planowo osiągnięto... Niestety, nie da się ukryć, że nie polegała ona zasadniczo ani na grze w szachy, ani pokera, ale zwyczajnie – w kulki. Ołowiane przeważnie.

Jakbyś miał/a jeszcze jakieś wątpliwości, to ministerstwo bezpieczeństwa publicznego Banany zamówiło ok. 2 miliardy sztuk amunicji, głównie zabronionej przez konwencję Genewską rozrywającej hollow point. Wychodzi po sześć kulek na głowę każdego jankesa, licząc z niemowlętami. Znaczy ta gra w kulki jest śmiertelnie poważna. Wypadałoby to przemyśleć w kontekście błyskawicznej kariery rosyjskiego szachisty. Bo to nie szachy, a gra w kulki tak naprawdę. Kto by pomyślał...

© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut