W poprzednim odcinku zająłem się podstawową przesłanką praktycznie wszystkich nowoczesnych teorii ekonomii, mianowicie paradygmatem rynków efektywnych.
Istnieje drugi filar porządku ekonomicznego, który przyjmujemy tak dalece naturalnie, iż nie zauważamy nawet, że jest to jedynie przesłanka a priori, wydająca się co prawda oczywistością, ale bez której wszelkie ekonomiczne doktryny, plany, polityki i nauki najzwyczajniej w świecie biorą w łeb. Co to takiego, co jest tak potężne i ukryte zarazem? Nic nadzwyczajnego, codzienny banał.
Paradygmat rynków racjonalnych.
Mamy sedno problemów, które zaczyna się u źródła, u Adama Smitha. Założenie, że wymiana handlowa, a co za tym idzie efektywny podział pracy i zasobów, podlegają racjonalnym (i wolnym) wyborom, jest fundamentem ekonomii pieniężnej. Zarówno klasyczna szkoła, korzystająca z pojęcia przewagi komparatywnej i z niej wypływającego zysku, jak i jej następcy, zakładają a priori, że uczestnicy gry rynkowej dokonują racjonalnych wyborów, w swoim interesie. Najczęściej interes jest definiowany jako osobista korzyść i tu dochodzimy do łatwej do zaobserwowania w życiu codziennym reguły (a co ja będę z tego miał) maksymalizacji zysku osobistego. Zachowanie powszechne, racjonalne, z łatwym do zidentyfikowania kryterium celu (maksymalizacja korzyści).
Kłopot pojawia się, gdy zauważymy że w grze rynkowej ogromne praktyczne znaczenie mają - łatwe do sprawdzenia w marketingu - zjawiska społeczne typu moda, presja społeczna, sugestia, indoktrynacja. Niektórzy krytycy wolnego rynku, a giełdy w szczególności posuwają się dak dalece, iż odmawiają współczesnemu rynkowi w ogóle prawa do uzurpowania sobie cechy racjonalności. Giełda według nich to nic innego jak system wzmacniający jedynie wzory podpatrzone u liderów w stadzie i starający się skorzystać z tego wzorca.
W krytyce racjonalności niesposób przeoczyć na przykład skuteczności reklamy, jako formy sugestii i mody, która każe milionom konsumentów dokonywać konkretnych wyborów przy półce sklepowej. W telewizji pojawia się ciąg reklam - sprzedaż wzrasta o kilkadziesiąt procent, reklamy znikają - sprzedaż spada. Co takie stadne zachowanie ma wspólnego z racjonalnością? Pewnie coś głębszego, na przykład tzw. większą świadomość marki (coś znanego, bliższego), rozeznanie w rzekomych przewagach nad konkurencją (ten proszek jest lepszy, ponieważ), pseudoekonomiczne porównanie wad/zalet, wartości użytkowej za jedną złotówkę itd. Krytycy powiadają, że te zgrabne frazesy może i wyglądają ładnie, ale jak wytłumaczyć, że odcięcie reklamy wywołuje natychmiastowy spadek sprzedaży? Czyżby klient tak słabo kodował tzw. znajomość marki i komparatywne przewagi, że zapomina o nich następnego dnia? Jeśli tak, to gdzie tu racjonalność, która zakłada świadomy wybór? Cynik powie: taka racjonalność, jaka świadomość. Reklama nie niesie żadnej informacji, tylko koduje bydełko do kupowania konkretnego produktu i tyle. Bodziec znika, znika i efekt działania podprogowego. Ze świadomością nie ma to nic wspólnego, ot zwyczajna propaganda.
Nie wdając się głębiej w dywagacje na temat reklam warto ponadto zauważyć użyteczność pewnych szkół ekonomii, wykorzystujących obserwacje socjologiczne do modelowania ekonomicznego. Najważniejszą z nich jest teoria racjonalnych oczekiwań, która rozszerza klasyczną racjonalność w dziedzinę strategii makroekonomii. Otóż pojedynczy uczestnicy rynku według niej maksymalizują swój zysk, prognozując przyszłe zdarzenia według swoich racjonalnych oczekiwań. Jeśli większość na rynku będzie oczekiwać wzrostu inflacji, to ona nadejdzie, ponieważ ludzie będą się zachowywali (racjonalnie) tak, jakby to miało nastąpić, a samo takie oczekiwanie - siłą rzeczy - doprowadza do samospełniającej się przepowiedni. Racjonalne oczekiwania stosuje się do modelowania inflacji właśnie przez banki centralne i nieprzypadkowo Brodaty Benek tak długo i z takim namaszczeniem ględzi o oczekiwaniach rynku, wzmocnieniu, albo wręcz utrwaleniu oczekiwań. Wszystko w domyśle - racjonalnych.
Racjonalność oczekiwań jest też użytecznym spojrzeniem na cykle giełdowe, bowiem zgrabnie tłumaczy nieodmienną ich falową naturę, zapisaną niejako w ludzką psychikę, gdzie uczestnicy - patrząc na siebie nawzajem - dokonują gromadnie podobnych wyborów, działając - w swojej optyce racjonalnie - mianowicie starając się z jednej strony maksymalizować zysk (żądza zysku), a z drugiej minimalizować straty (lek przed stratą), gdzie dochodzimy do uproszczonej wersji teorii tzw. animal spirits, czyli zwierzęcych instynktów rynkowych. Tu mała dygresja: nieodmiennie wydaje mi się zabawne, że bazą modelu zwierzęcych instynktów jest teoria racjonalnych oczekiwań. Racjonalne zwierzę, to piękna synteza ekonomiczna.
Z opublikowanych wyników badań dr Andreasa Roidera z uniwersytetu bońskiego wynika, że homo oeconomicus jest jak najbardziej racjonalny. Eksperyment, który wykonał za pośrednictwem internetu (a jakże), dowodzi iż inwestorzy giełdowi wcale nie są lemingami i nie ulegają presji stada, starają się podejmować przemyślane i odrębne decyzje, wykorzystując całą swą wiedzę. Niemniej z badań wynika też jasno, że jednym się to udaje lepiej, innym gorzej. Zezowaty zapisuje sobie złotymi zgłoskami następujący wniosek z tych badań, co poleca także innym.
Najlepsze wyniki inwestycyjne uzyskali w badanej grupie psychologowie, bowiem okazali się najbardziej odporni na manipulację i modę oraz niezależni w ocenie sytuacji.
Teoria racjonalnych oczekiwań ma się dobrze, podobnie jak ekonomia behawioralna i socjoekonomia. Świat człowieka nie jest jednowymiarowy, a rynki wymiany tę złożoność odzwierciedlają. Czy rynek jest racjonalny? Jak najbardziej, w sensie psychologicznym. Niestety, ten bardzo daleko odbiega od współczesnych modeli ekonomicznych.
Kto będzie Twoim najlepszym doradcą inwestycyjnym? Spec od derywatów, makler, broker, bankier? Nic takiego. Psycholog i erudyta (może socjolog, albo filozof). Zapamiętaj sobie.