Chrysler nie ma tyle szczęścia (nieszczęścia) co Obamotor. Chyba dlatego, że jest kontrolowany przez Cerberus Capital, a ci chłopcy to przyjaciele królika, tyle że poprzednika ;)
Jak by nie patrzeć, z perspektywy liberała jest dobrze. Co prawda dosyć późno, ale co się odwlecze, to nie uciecze, niestety.
czwartek, 30 kwietnia 2009
Piękna hossa tej wiosny
Piękna wiosna. Wszystko idzie dobrze, załamanie finansowe świata zostało zażegnane, złotówka rośnie wreszcie w siłę.
Coś jednak jest nie do końca koszerne na tym obrazku. Przypomnę, że niedawno zezowaty prorokował o stoczniowcach, że "kręcą muterki". Mieli przyjeżdżać latem, a przyjechali już wczoraj, pod Pałac Kultury, wcześniej dając upust swej wściekłości pod gdańskim sądem, gdzie toczy się proces stoczniowca, który naraził Skarb Państwa, przepiłowując kłódkę na zamkniętej bramie i wytaczając wózek akumulatorowy, na którym stanęli później mówcy. Wiemy dziś, gdzie stało ZOMO, wiemy, kto konserwował te wózki i wiemy w końcu, kto odpowiada przed sądem za zniszczoną kłódkę.
Wczoraj były gazy bojowe, bójki i ranni. To nie są przelewki, zezowaty ostrzegał.
Co do hossy, zasilonej bilionami, włożonymi do banków-bankrutów. Owszem, w pewnym sensie jest hossa, ale to jest inna hossa od tych, które znamy. Popatrzcie sobie na wykresy.
Wygląda, że PPT wykonała robotę. Zezowaty nawet twierdzi, że znaczące osłabienie dolara, które zostało zaanonsowane wczoraj, oznacza przerwanie trwającego cyklu ssania. Usd/eur podąża teraz do 0,69 a kasa szerokim strumieniem płynie na giełdy świata. Jest jednak kilka ale. Pod spodem tego ożywienia nic nie ma, więc nie może być trwałe. Analizy makro pokazują jasno, że prawdopodobnie zbliżyliśmy się do dna i najgorsze być może za nami. Nie zostało potwierdzone żadne istotne odwrócenie tendencji, jedyne co wiadomo, to że dynamika spadku się osłabiła.
Mimo przepięknej pogody winszuję wszystkim odrobiny refleksji nad tym wszystkim, bo zdaniem zezowatego zbliża się czas wysiadania na tym gorącym odbiciu, jest tak duża euforia, takie wykupienie, że należy się kubeł zimnej wody. Przy okazji, plotki o tym, że jesień średniowiecza jest nieaktualna, są wyssane z palca. Po pierwsze Obama powtórzył błędy Japończyków, co kosztowało ich - jak łatwo sprawdzić -deflacyjną straconą dekadę. W tym czasie indeksy zaliczyły kilka rajdów by po każdym, nieubłaganie lądować jeszcze niżej. Po wtóre złudzenie odwołania podwójnego szczytu - a właśnie ten techniczny sygnał spowodował lawinową euforię na rynkach - jest li tylko złudzeniem.
Spójrzmy na wykres. Został na nim ustanowiony jedynie lokalny dołek, niższy od poprzedniego, ale to jeszcze nie wszystko. Wykres nie uwzględnia inflacji, wobec czego efektywnie - gdyby skorygować wykres - dołek byłby kilkadziesiąt procent niżej. Pomyśl, co to znaczy, korzystając z wolnej chwili między dniem pracy, a dniem Niepodległości. Na zezowate oko break-even jest na poziomie INDU 10000, taka okrągła liczba. Po skutecznym przebiciu tego poziomu zostanie zanegowany podwójny szczyt. Czy jest na to szansa? Owszem, nie jest to wykluczone.
Coś jednak jest nie do końca koszerne na tym obrazku. Przypomnę, że niedawno zezowaty prorokował o stoczniowcach, że "kręcą muterki". Mieli przyjeżdżać latem, a przyjechali już wczoraj, pod Pałac Kultury, wcześniej dając upust swej wściekłości pod gdańskim sądem, gdzie toczy się proces stoczniowca, który naraził Skarb Państwa, przepiłowując kłódkę na zamkniętej bramie i wytaczając wózek akumulatorowy, na którym stanęli później mówcy. Wiemy dziś, gdzie stało ZOMO, wiemy, kto konserwował te wózki i wiemy w końcu, kto odpowiada przed sądem za zniszczoną kłódkę.
Wczoraj były gazy bojowe, bójki i ranni. To nie są przelewki, zezowaty ostrzegał.
Co do hossy, zasilonej bilionami, włożonymi do banków-bankrutów. Owszem, w pewnym sensie jest hossa, ale to jest inna hossa od tych, które znamy. Popatrzcie sobie na wykresy.
Wygląda, że PPT wykonała robotę. Zezowaty nawet twierdzi, że znaczące osłabienie dolara, które zostało zaanonsowane wczoraj, oznacza przerwanie trwającego cyklu ssania. Usd/eur podąża teraz do 0,69 a kasa szerokim strumieniem płynie na giełdy świata. Jest jednak kilka ale. Pod spodem tego ożywienia nic nie ma, więc nie może być trwałe. Analizy makro pokazują jasno, że prawdopodobnie zbliżyliśmy się do dna i najgorsze być może za nami. Nie zostało potwierdzone żadne istotne odwrócenie tendencji, jedyne co wiadomo, to że dynamika spadku się osłabiła.
Mimo przepięknej pogody winszuję wszystkim odrobiny refleksji nad tym wszystkim, bo zdaniem zezowatego zbliża się czas wysiadania na tym gorącym odbiciu, jest tak duża euforia, takie wykupienie, że należy się kubeł zimnej wody. Przy okazji, plotki o tym, że jesień średniowiecza jest nieaktualna, są wyssane z palca. Po pierwsze Obama powtórzył błędy Japończyków, co kosztowało ich - jak łatwo sprawdzić -deflacyjną straconą dekadę. W tym czasie indeksy zaliczyły kilka rajdów by po każdym, nieubłaganie lądować jeszcze niżej. Po wtóre złudzenie odwołania podwójnego szczytu - a właśnie ten techniczny sygnał spowodował lawinową euforię na rynkach - jest li tylko złudzeniem.
Spójrzmy na wykres. Został na nim ustanowiony jedynie lokalny dołek, niższy od poprzedniego, ale to jeszcze nie wszystko. Wykres nie uwzględnia inflacji, wobec czego efektywnie - gdyby skorygować wykres - dołek byłby kilkadziesiąt procent niżej. Pomyśl, co to znaczy, korzystając z wolnej chwili między dniem pracy, a dniem Niepodległości. Na zezowate oko break-even jest na poziomie INDU 10000, taka okrągła liczba. Po skutecznym przebiciu tego poziomu zostanie zanegowany podwójny szczyt. Czy jest na to szansa? Owszem, nie jest to wykluczone.
środa, 29 kwietnia 2009
Wachovia: nastroje konsumenckie w górę
Według Wachovii nastroje konsumenckie w USA nie są najlepsze, ale - i to bardzo optymistyczna wiadomość - chyba zaczęły się poprawiać. Zobaczmy zatem na raport, który jest obszerny, a mimo to łatwy w zrozumieniu, po prostu zestaw wykresów. Miłych studiów.
ConsumerConfidence_Apr2009
ConsumerConfidence_Apr2009
Rozwolnienie dolara?
Na zezowate oko może zaczęło się rozwalnianie dolara. Powinien jeszcze ssać, a tu wygląda, że stymulacja Obamy wypływa na rynki. To by znaczyło, że będzie dobrze :)
waluty29.4.09
Bieżące notowania on-line oczy-wiście zezowaty rzut oka na waluty.
waluty29.4.09
Bieżące notowania on-line oczy-wiście zezowaty rzut oka na waluty.
zezowaty ma grypę
Naszym świniom nic nie grozi zachęcająco brzmi tytuł fachowego artykułu. Grypa, która zatrzęsła (ale jaja) giełdami, jest według hodowlanego fachu, wielkim hałasem o nic. Zezowatemu spodobał się tytuł, bo z nim się zgadza. Dobry jest koniec, z nim też się zgadza.
Z dnia na dzień rozszerza się "geografia" zachorowań na tak zwaną świńską grypę, równie groźną w skutkach jak pandemia ptasiej grypy. Wirus H1N1trafił już do Europy - np. we Francji i w Hiszpanii odnotowano pierwsze przypadki zachorowań i jest tylko kwestią czasu, kiedy pierwsi chorzy pojawia się w Polsce. Ale, jak zapewnia Janusz Związek - główny inspektor weterynarii naszym świniom nic nie grozi. Podobnie wypowiadają się przedstawiciele resortu zdrowia - zagrożenia epidemią wśród ludzi w naszym kraju nie ma a oddziały zakaźne i służby sanitarne są dobrze przygotowane.
Wirus świńskiej grypy A/H1N1 najintensywniej rozwinął się w Meksyku, gdzie został wykryty po raz pierwszy i gdzie do tej pory jest ponad 150 ofiar śmiertelnych. Prawdopodobieństwo, że ktoś przywiezie wirusa do Polski choćby ze Stanów Zjednoczonych, gdzie gubernator Kalifornii już ogłosił stan zagrożenia i z Kanady jest, jak zapewniają polscy lekarze - specjaliści epidemiolodzy, niemal zerowe.
H1N1 powstał w wyniku zmutowania dwóch rodzajów wirusa grypy świń, wirusa ptasiej grypy i grypy ludzkiej. Szczep ciągle się zmienia i dlatego jest niebezpieczny dla człowieka. Opracowanie skutecznej szczepionki potrwa co najmniej dwa miesiące. Wykrycie zakażonych przez tzw. bramki termowizyjne ustawione na lotniskach jest iluzoryczne, bowiem podwyższona temperatura ciała może mieć bardzo wiele przyczyn a rozwinięcie się choroby po zakażeniu wirusem H1N1 trwa przecież kilka dni i nie od razu objawia się podwyższoną temperaturą.
Warto pamiętać, że ogniska ptasiej grypy H5N1 we wschodniej Azji nie zostały jeszcze "ugaszone" i nie są groźne same wirusy lecz ich zmutowane "odmiany" które stają się coraz bardziej lekooporne. Pandemie grypy w każdym stuleciu zbierają śmiertelne żniwo i do tego musimy się przyzwyczaić, bo skuteczne zapobieżenie jej rozprzestrzenianiu byłoby możliwe jedynie po wprowadzeniu zakazu przemieszczania się z regionów objętych zakażeniem a to jest przecież niemożliwe. Na koniec nasuwa się taka refleksja - codziennie w wypadkach ginie 15 osób, w ciągu tygodnia na polskich drogach ginie blisko 100, a w ubiegłym roku zginęło małe miasteczko liczące 5,5 tys.! I jakoś nikt nie zwołuje nadzwyczajnych sztabów, nikt się nie przejmuje. A powinien.
wtorek, 28 kwietnia 2009
Włosi mają jaja
Zaczynają powoli wypływać machinacje globalnych graczy finansowych także w krajach europy zachodniej. Bloomberg donosi, że włoska policja nakazała zajęcie prawie 0,5 mld EURO aktywów UBS, Deutsche Bank i o dziwo JP Morgan Chase. Dla przypomnienia tylko, Mediolan jest centrum finansowym 7 potęgi gospodarczej świata i zdaje się, że Włosi powiedzieli w końcu stop dymaniu.
Cała sprawa jest tylko wierzchołkiem góry lodowej gdyż Mediolan jest 1 z 600 jednostek samorządowych, które zawarły ok. 1000 kontraktów pochodnych (derywatów) o wartości 35,5 miliarda EURO.
Porównując to do naszych opcji walutowych widać, że Włosi są w stanie zaprzęgnąć aparat państwowy do pomocy swoim. Jednocześnie w Polsce naciągniętych przedsiębiorców przez najlepszych szpeców finansowych świata pozostawia się samym sobie. Dopowiedzcie sobie sami, co rządzący wybrani aby reprezentować nasze interesy robią dobrego dla nas...
Cała sprawa jest tylko wierzchołkiem góry lodowej gdyż Mediolan jest 1 z 600 jednostek samorządowych, które zawarły ok. 1000 kontraktów pochodnych (derywatów) o wartości 35,5 miliarda EURO.
Porównując to do naszych opcji walutowych widać, że Włosi są w stanie zaprzęgnąć aparat państwowy do pomocy swoim. Jednocześnie w Polsce naciągniętych przedsiębiorców przez najlepszych szpeców finansowych świata pozostawia się samym sobie. Dopowiedzcie sobie sami, co rządzący wybrani aby reprezentować nasze interesy robią dobrego dla nas...
Charlie Rose: Joseph Stiglitz, Bill Ackman, WSJ’s Kate Kelly, NYT’s Andrew Ross Sorkin
U Barry'ego Ritholtza bardzo ciekawa dyskusja z wieczoru Charlie Rose. Warto obejrzeć. Temat oczywiście aktualny - banki, stress-testy itd.
zezowaty wtorek 28.4.09
Ciekawy dzień dzisiaj. Giełda sobie spokojnie cały dzionek na -3%, znaczy się - strach. Jednocześnie złotówka się umacnia, czyli wygląda na strach endogenny. W Europie wszystkie giełdy na minusach, Moskwa na lokalnym minimum.
Rzut oka na giełdy28.4.09
Blady strach padł na końcówce w Tokio i był spektakularny, giełda tokijska wije się w deflacji, yen dramatycznie się umacnia, a końca słabości nie widać.
Ponury nastrój Europy został podniesiony po otwarciu w NY, które - mimo że ujemne - wskazywało na wzrosty. Pod koniec dnia Europa trochę się podniosła, lecz słabo zadziałało to na morale CEE. Wszystkie giełdy naszej części Europy były dziś słabe, "nowa" Europa słaba bardzo, stara Europa trochę mniej. Wygląda na to, że kryzys finansowy dopiero zaczyna na naszym kontynencie docierać do świadomości, podczas gdy za oceanem wierzą ciągle w szybkie odbicie (plan Geithnera itd.) Rally w Stanach może jeszcze pociągnąć, w Europie optymizm się chyba wyczerpał.
Nieoczekiwanie wzmocniła się złotówka, prawdopodobnie przez interwencję sprzedaży euro poprzez BGK i/lub wzrost rezerw (FCL z MFW); od g.14 waluty wędrowały w dół. Równocześnie o g.14 osłabił się dolar, tracąc do euro.
Rzut oka na waluty28.4.09
Najciekawsza sytuacja jest na złocie, które runęło z dolarem, jednak zrobiło to w dwóch ruchach - pierwszym w Azji (2.00) oraz drugim - przy otwieraniu Nowego Yorku (14.30). Jakie instrumenty posłużyły do sterowania rynku, widać po kolejności: kontrakty tąpnęły o 14.30, spot o 15.00 Zezowaty nie potrzebuje dalszego dowodu na to, że w Azji, a następnie w NY złożono duże shorty na złoto. Być może wystarczy to do zgaszenia fali, obwieszczonej ostatnio przeze mnie, aczkolwiek - sądząc po jej sile - będzie to drogo kosztowało.
Rzut oka na towary28.4.09
Rzut oka na giełdy28.4.09
Blady strach padł na końcówce w Tokio i był spektakularny, giełda tokijska wije się w deflacji, yen dramatycznie się umacnia, a końca słabości nie widać.
Ponury nastrój Europy został podniesiony po otwarciu w NY, które - mimo że ujemne - wskazywało na wzrosty. Pod koniec dnia Europa trochę się podniosła, lecz słabo zadziałało to na morale CEE. Wszystkie giełdy naszej części Europy były dziś słabe, "nowa" Europa słaba bardzo, stara Europa trochę mniej. Wygląda na to, że kryzys finansowy dopiero zaczyna na naszym kontynencie docierać do świadomości, podczas gdy za oceanem wierzą ciągle w szybkie odbicie (plan Geithnera itd.) Rally w Stanach może jeszcze pociągnąć, w Europie optymizm się chyba wyczerpał.
Nieoczekiwanie wzmocniła się złotówka, prawdopodobnie przez interwencję sprzedaży euro poprzez BGK i/lub wzrost rezerw (FCL z MFW); od g.14 waluty wędrowały w dół. Równocześnie o g.14 osłabił się dolar, tracąc do euro.
Rzut oka na waluty28.4.09
Najciekawsza sytuacja jest na złocie, które runęło z dolarem, jednak zrobiło to w dwóch ruchach - pierwszym w Azji (2.00) oraz drugim - przy otwieraniu Nowego Yorku (14.30). Jakie instrumenty posłużyły do sterowania rynku, widać po kolejności: kontrakty tąpnęły o 14.30, spot o 15.00 Zezowaty nie potrzebuje dalszego dowodu na to, że w Azji, a następnie w NY złożono duże shorty na złoto. Być może wystarczy to do zgaszenia fali, obwieszczonej ostatnio przeze mnie, aczkolwiek - sądząc po jej sile - będzie to drogo kosztowało.
Rzut oka na towary28.4.09
PIS Pali kota
Ta reklamówka jest o niebo lepsza. Nareszcie coś normalnego. Notuję tylko dlatego, że jest zrobione dobrze. Prosty przekaz, nie ma się do czego przyczepić. Przywalanie bez konieczności angażowania adwokatów i sądów. Tak się robi bezczelne spoty, a nie mówi otwartym tekstem, że 'pan X jest złodziejem'.
Zezowaty nie identyfikuje się z żadną partią, a jeśli nawet, nie będzie publicznie na nią naganiał, bo to obciach. Po prostu. Jednak na kogoś głos oddać trzeba, bo nic innego zrobić nie możesz, biedny człowieku, to jest demokracja przedstawicielska. Zdrowie wasze w gardła nasze, jak powiedział klasyk.
Zezowaty nie identyfikuje się z żadną partią, a jeśli nawet, nie będzie publicznie na nią naganiał, bo to obciach. Po prostu. Jednak na kogoś głos oddać trzeba, bo nic innego zrobić nie możesz, biedny człowieku, to jest demokracja przedstawicielska. Zdrowie wasze w gardła nasze, jak powiedział klasyk.
Obamotor. Poznaj wizję przyszłości.
Twój Opel (a może nawet Lanos) może niebawem nazywać się Obamobile. Poznaj wizję przyszłości. Nowy Obamobile Insignia. Brzmi nieźle. Jak donosi WSJ rozmowy o końcowej upadłości General Motors są na ukończeniu. Choć administracja Obamy broni się rękoma i nogami, będzie musiała w zamian za utopione dotychczas pieniądze przejąć spore udziały w upadłej firmie, która - logicznie biorąc - powinna zmienić wówczas nazwę na Obama Motors.
Całkiem poważnie, to bardzo dobry znak, kreślący w końcu granicę bezsensownych dalszych zapomóg do firmy, która była chora od lat i nie mogła ani stanąć na nogi, ani normalnie upaść. Jakby dokładniej się przyjrzeć, to dobiegające finału negocjacje, kto i na jakich warunkach dostanie ile z masy upadłościowej, pod wodzą rządową, nie różnią się niczym od postępowania upadłościowego z możliwością ugody przed sądem. GM jest zbyt duże by upaść? Brednie. Jest zbyt duże by umierać latami.
Zezowatemu podoba się w tej odsłonie konsekwencja Obamy, który zapowiedział po ostatniej "pożyczce" że dalszych nie będzie. I tak wierzyciele, pod wodzą rządu USA, zebrali się w końcu przy stole rokowań, aby podzielić aktywa GM, wartego według ostatnich notowań giełdowych ok. 1,20 mld dolarów, w zamian za zobowiązania spółki (długi) wobec nich, na sumę (bagatela) ok. 50 mld! W ten oto sposób twórcze czekanie na cud spowodowało, że wierzyciele zadowolą się dwoma procentami należności, bo alternatywą jest - że nie dostaną nic, więc żeby dostać cokolwiek muszą pozwolić firmie - oczywiście na zmienionych, oszczędnościowych zasadach - pracować dalej. Gdyby normalne procedury zadziałały wcześniej, sumy utopione w nierentowych fabrykach, byłyby o wiele mniejsze, restrukturyzacja i wychodzenie z zapaści łatwiejsze.
Nauka trzeciej drogi jednak kosztuje i kończy się - o dziwo - powrotem na pierwszą. Fabryki samochodów robią to, co potrafią, produkują samochody, rząd rządzi, a banki udzielają kredytów. No może nie do końca. Teraz rząd produkuje samochody, fabryki przejadają kredyty, a rządzą bankierzy...
Dla polskich zakładów w Gliwicach to bardzo dobra wiadomość, bo są one najnowocześniejsze w całym koncernie i produkują modele, które w kryzysie sprzedają się najlepiej. Skoro GM będzie produkował, to Opel Poland tym bardziej. Może nawet obejdzie się bez zmiany nazwy na Obamotor?
Całkiem poważnie, to bardzo dobry znak, kreślący w końcu granicę bezsensownych dalszych zapomóg do firmy, która była chora od lat i nie mogła ani stanąć na nogi, ani normalnie upaść. Jakby dokładniej się przyjrzeć, to dobiegające finału negocjacje, kto i na jakich warunkach dostanie ile z masy upadłościowej, pod wodzą rządową, nie różnią się niczym od postępowania upadłościowego z możliwością ugody przed sądem. GM jest zbyt duże by upaść? Brednie. Jest zbyt duże by umierać latami.
Zezowatemu podoba się w tej odsłonie konsekwencja Obamy, który zapowiedział po ostatniej "pożyczce" że dalszych nie będzie. I tak wierzyciele, pod wodzą rządu USA, zebrali się w końcu przy stole rokowań, aby podzielić aktywa GM, wartego według ostatnich notowań giełdowych ok. 1,20 mld dolarów, w zamian za zobowiązania spółki (długi) wobec nich, na sumę (bagatela) ok. 50 mld! W ten oto sposób twórcze czekanie na cud spowodowało, że wierzyciele zadowolą się dwoma procentami należności, bo alternatywą jest - że nie dostaną nic, więc żeby dostać cokolwiek muszą pozwolić firmie - oczywiście na zmienionych, oszczędnościowych zasadach - pracować dalej. Gdyby normalne procedury zadziałały wcześniej, sumy utopione w nierentowych fabrykach, byłyby o wiele mniejsze, restrukturyzacja i wychodzenie z zapaści łatwiejsze.
Nauka trzeciej drogi jednak kosztuje i kończy się - o dziwo - powrotem na pierwszą. Fabryki samochodów robią to, co potrafią, produkują samochody, rząd rządzi, a banki udzielają kredytów. No może nie do końca. Teraz rząd produkuje samochody, fabryki przejadają kredyty, a rządzą bankierzy...
Dla polskich zakładów w Gliwicach to bardzo dobra wiadomość, bo są one najnowocześniejsze w całym koncernie i produkują modele, które w kryzysie sprzedają się najlepiej. Skoro GM będzie produkował, to Opel Poland tym bardziej. Może nawet obejdzie się bez zmiany nazwy na Obamotor?
Zezowaty ma h I-phona
Ładny, prawda? I tani. 100 baksów, lepszy od poprzedniej wersji I-phone. Hi-phone robi furorę. Podwójny slot na karty SIM oraz powiększona pamięć, bogate wyposażenie dodatkowe.
W hurcie taka podróbka kosztuje zaledwie 30 dolarów, więc nic dziwnego, że producenci z rejonu Shenzen przepychają się w kolejce do rynku miliarda konsumentów, dla których pięciokrotnie wyższa cena oryginału jest być może zbyt wysoka.
Owszem, posiadacze tzw. patentów, praw autorskich naciskają na chiński rząd, aby ukrócił piractwo. Co jakiś czas odbywa się jakaś pokazowa akcja, w której aresztuje się kilku mafiozów, a Chińczycy z konfucjańskim spokojem produkują dalej. Chiny już dawno przesunęły się z pozycji dostawcy siły robocznej na bardziej lukratywne miejsca w łańcuchu dostaw. Potrafią zrobić praktycznie wszystko. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się podróbką, jest świadomym wyborem wyglądu, "podobnego" do oryginału, czyli kradzież wzoru przemysłowego. To co jest w środku, to oryginalne, autorskie wersje oprogramowania i rozwiązań, które tak naprawdę każdy potrafiłby zrobić sam, wkładając odpowiednią ilość wysiłku i pomysłowości. Tego, jak widać, azjatom nie brakuje, bowiem ich produkty są często technicznie lepsze od pierwowzorów.
Chiny nieubłaganie zdobywają coraz lepsze miejsce pod słońcem. Nie ma innej drogi, niż ciągły wysiłek i postęp. Jeśli Europa liczy na dalsze trwanie as usual, robi błąd. Wystarczy zadzwonić, aha - nawet nie - wystarczy odpalić na malutkim ekraniku przeglądarkę i poczytać, co pisze zezowaty. Jego nowy I-phone kosztuje 100 dolców, pięć razy mniej od poprzedniej wersji.
Poczytaj w New York Timesie.
W hurcie taka podróbka kosztuje zaledwie 30 dolarów, więc nic dziwnego, że producenci z rejonu Shenzen przepychają się w kolejce do rynku miliarda konsumentów, dla których pięciokrotnie wyższa cena oryginału jest być może zbyt wysoka.
Owszem, posiadacze tzw. patentów, praw autorskich naciskają na chiński rząd, aby ukrócił piractwo. Co jakiś czas odbywa się jakaś pokazowa akcja, w której aresztuje się kilku mafiozów, a Chińczycy z konfucjańskim spokojem produkują dalej. Chiny już dawno przesunęły się z pozycji dostawcy siły robocznej na bardziej lukratywne miejsca w łańcuchu dostaw. Potrafią zrobić praktycznie wszystko. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się podróbką, jest świadomym wyborem wyglądu, "podobnego" do oryginału, czyli kradzież wzoru przemysłowego. To co jest w środku, to oryginalne, autorskie wersje oprogramowania i rozwiązań, które tak naprawdę każdy potrafiłby zrobić sam, wkładając odpowiednią ilość wysiłku i pomysłowości. Tego, jak widać, azjatom nie brakuje, bowiem ich produkty są często technicznie lepsze od pierwowzorów.
Chiny nieubłaganie zdobywają coraz lepsze miejsce pod słońcem. Nie ma innej drogi, niż ciągły wysiłek i postęp. Jeśli Europa liczy na dalsze trwanie as usual, robi błąd. Wystarczy zadzwonić, aha - nawet nie - wystarczy odpalić na malutkim ekraniku przeglądarkę i poczytać, co pisze zezowaty. Jego nowy I-phone kosztuje 100 dolców, pięć razy mniej od poprzedniej wersji.
Poczytaj w New York Timesie.
Chiny na CNBC
Zezowaty nie jest sam w swojej podejrzliwości, że Chiny są w recesji. Niejaki pan Steve Cortes stwierdza całkiem jasno: jeśli Chiny idą w górę, to czemu ropa nie chce rosnąć? Bardzo celne pytanie. Czemu elektrownie pracują na zwolnionych obrotach, fabryki częściowo zamknięte, a ludzie tacy podejrzliwi? Ano właśnie, zezowaci pewnie, albo umieją liczyć.
poniedziałek, 27 kwietnia 2009
Brytania upadnie pierwsza
Żeby pozostać w chińskim kręgu, ale na zezowaty sposób, perełka z Hong-kongu. Ta niegdysiejsza brytyjska kolonia na pewno jest w lepszym finansowym zdrowiu od byłej stolicy. Według Asia Times Brytania prawdopodobnie jako pierwsza w klubie G-7 ogłosi bankructwo. Wskazują na to samobójcza polityka fiskalna, podniesienie podatków, kosmiczny deficyt budżetowy i całkowite fiasko planu quantitative easing.
Długoterminowe stopy procentowe powróciły do poziomu sprzed rządowej interwencji, a nabywców na rządowe obligacje (gilts) brakuje. Ostatnia aukcja skończyła się blamażem, bowiem nie została zamknięta. Wydaje się, że - zgodnie ze zdrowym rozsądkiem - nie da się jednocześnie obniżyć oprocentowania na obu końcach krzywej rentowności. Owszem, krótkoterminowe stopy procentowe bank centralny może kształtować dowolnie, w tym sprowadzić je do zera, ale papierów długotermninowych nikt z głową wartą tej nazwy na procent niższy od realnej premii za ryzyko (a ono sobie rośnie) po prostu nie kupi.
Zezowaty jest ciekaw, czy Benek czyta Asia Times? Powinien. Według Chińczyków - a to stara kultura, tam założono kompanię AIG - quantitative easing nie działa. Dont wolk mister, solly. Hong-Kong handluje obficie w funtach, więc mają pierwszorzędną wiedzę. Zezowaty mówi, że jak funciak upadnie, będzie najwyższy czas na lolara.
Długoterminowe stopy procentowe powróciły do poziomu sprzed rządowej interwencji, a nabywców na rządowe obligacje (gilts) brakuje. Ostatnia aukcja skończyła się blamażem, bowiem nie została zamknięta. Wydaje się, że - zgodnie ze zdrowym rozsądkiem - nie da się jednocześnie obniżyć oprocentowania na obu końcach krzywej rentowności. Owszem, krótkoterminowe stopy procentowe bank centralny może kształtować dowolnie, w tym sprowadzić je do zera, ale papierów długotermninowych nikt z głową wartą tej nazwy na procent niższy od realnej premii za ryzyko (a ono sobie rośnie) po prostu nie kupi.
Zezowaty jest ciekaw, czy Benek czyta Asia Times? Powinien. Według Chińczyków - a to stara kultura, tam założono kompanię AIG - quantitative easing nie działa. Dont wolk mister, solly. Hong-Kong handluje obficie w funtach, więc mają pierwszorzędną wiedzę. Zezowaty mówi, że jak funciak upadnie, będzie najwyższy czas na lolara.
MFW to banda 2
Zgodnie z obietnicą daną w Vincent pod Wiedniem zezowaty będzie smagał niedouczonych nieudaczników z MFW z siedzibą w Genewie z całą surowością. Właśnie nadarza się okazja, bo Wall Street Journal obwieszcza urbi et orbi, że szefowi funduszu Strauss-Kahnowi od dawna chodziło po głowie szybkie opylenie rezerw, które mu tam w sejfach zostały jako spadek i resztki po Bretton Woods, a jest tego ponad 3000 ton.
Jakimś cudem Kahn wygospodarował nadwyżkę wielkości 400 ton, którą - dla szczytnego celu uzupełnienia kapitału obrotowego - postanowiono na pamiętnym (nomen-omen) szczycie G-20 upłynnić, żeby sobie podnieść płynność naturalnie. Zezowaty zna już nawet nabywcę: Zhu Xiaochuan (już się nie mylę, będą ze mnie ludzie ;) prezes CBC (bank centr.) Powiem więcej: pomimo rzekomych rewelacji WSJ zezowaty jest pewien, że Strauss Kahn już się w Londynie z Zhu dogadał, a ubiegłotygodniowa "bomba" z potwierdzeniem przez niego przekroczenia granicy 1000 ton jest tego potwierdzeniem. Chińczyk nie jest w stanie odkryć kart, jeśli istnieje choć cień podejrzenia ryzyka, że coś się nie powiedzie. Wniosek: sprawa złota jest zaklepana, czeka nas rakieta w górę.
Jakimś cudem Kahn wygospodarował nadwyżkę wielkości 400 ton, którą - dla szczytnego celu uzupełnienia kapitału obrotowego - postanowiono na pamiętnym (nomen-omen) szczycie G-20 upłynnić, żeby sobie podnieść płynność naturalnie. Zezowaty zna już nawet nabywcę: Zhu Xiaochuan (już się nie mylę, będą ze mnie ludzie ;) prezes CBC (bank centr.) Powiem więcej: pomimo rzekomych rewelacji WSJ zezowaty jest pewien, że Strauss Kahn już się w Londynie z Zhu dogadał, a ubiegłotygodniowa "bomba" z potwierdzeniem przez niego przekroczenia granicy 1000 ton jest tego potwierdzeniem. Chińczyk nie jest w stanie odkryć kart, jeśli istnieje choć cień podejrzenia ryzyka, że coś się nie powiedzie. Wniosek: sprawa złota jest zaklepana, czeka nas rakieta w górę.
Geithner jest skończony
Szef doradców ekonomicznych Larry Summers pali mosty łączące go z obecnym szefem skarbu Timothy Geithnerem. To, że Geithner jest jego posłusznym pupilem (i wiernym kontynuatorem polityki Paulsona - stąd kryptonim "gang Paulsona"), wiedzą wtajemniczeni. Ziemia pod Geithnerem jednak się dziś pali, bo Summers musi być czysty. Otóż prezes Bank of America, zmuszony przez gang Paulsona do przejęcia padliny Merrill Lynch, tak zręcznie się broni przed wyrzuceniem z pracy, że zainteresował swoimi rewelacjami na temat tego finansowego mariażu prokuratora Cuomo, który teraz przesłuchuje zainteresowanych. Najwyraźniej Paulson i Summers nie mają ochoty odpowiadać na niewygodne pytania. Kto jest winny? Geithner!
Zezowaty pisał tu już, że Geithner jest do odstrzału, nie spodziewał się jednak tego tak szybko. Cóż, czas szybko biegnie w Ameryce.
Geithner, as Member and Overseer, Forged Ties to Finance Club - NYTimes
Zezowaty pisał tu już, że Geithner jest do odstrzału, nie spodziewał się jednak tego tak szybko. Cóż, czas szybko biegnie w Ameryce.
Geithner, as Member and Overseer, Forged Ties to Finance Club - NYTimes
Chiny są w recesji
Kontynuując temat rozpoczęty sympatycznie w felietonie Z Hermesem gram w chińczyka natknąłem się na zupełnie bezkrytyczną wiarę w chiński cud gospodarczy, który rzekomo - jako jedyny - ocalał z resesyjnej spirali. Więcej nawet, Chiny mają teraz podobno pociągnąć swym wzrostem świat. Mało tego, czołowe firmy inwestycyjne (tak to nazwijmy) rozpływają się w zachwycie nad chińskim cudem, który, mimo że ciężko doświadczony, broni się nad wyraz dzielnie, dzięki śmiałej i dalekowzrocznej polityce rządu, który nie zawahał się sięgnąć głęboko do kieszeni i uruchomił akcję wspierania swej słabnącej gospodarki przez centralne inwestycje w infrastrukturę, ochronę zdrowia, a także społeczności lokalne.
Zezowatego, który pamięta jeszcze Jerzego Urbana w latach świetności, nie dziwi że propaganda sukcesu nie ma żadnych zahamowań, dziwi jednak - choć coraz mniej - że podobno wykształceni ludzie (ba - profesjonaliści) łykają te bzdury jak świeże masełko i jeszcze się oblizują z zachwytem. (Zamierzałem tu zostawić literówkę zachamowań, bowiem oddaje istotę sprawy, ale poniechałem dla ortografii).
Podam kilka obrazowych, potwierdzonych wielekroć, oficjalnych danych.
W Ikw. 2009
- produkcja prądu w Chinach spadła o 1/8
- eksport spadł o ok. 1/3
- postanowiony na przełomie roku "pakiet stymulacyjny" potrzebuje ok. roku, żeby przełożyć się na realną gospodarkę
- spadek cen (deflacja) wyniósł 2%.
Mimo to Chiny upierają się, że w tym roku wzrost będzie powyżej 6%, a nasz ulubiony doradca inwestycyjny właśnie podniósł prognozę wzrostu do 8,3!
Niestety wszystkie te prognozy i liczby są z działu Carroll i Andersena, nie ekonomii. Żeby was nadto nie nudzić powiem krótko. Według oficjalnych chińskich danych w Ikw.09 gospodarka znajdowała się w ostrej recesji, wynoszącej -12,7% w porównaniu do r.2008. Stosowne liczby, zestawienia oraz omówienia można znaleźć zarówno w chińskim centralnym urzędzie statystycznym, jak u różnych ekonomistów. Zgrabny artykuł z adresami źródeł jest na seeking alpha.
Z propagandowej maszyny zezowaty wyciąga kilka wniosków praktycznych
- jak by nie naciągać liczb, mądry człowiek dojdzie do ich sensu
- naganianie na Chiny odchodzi w najlepsze i Europa pod wodza Stanów na to się łapie
- internet jest dziś potężnym narzędziem i rozbraja każdą dezinformację, włącznie z chińską, ale - jak zwykle - wymaga to nieco wysiłku.
Zezowaty życzy wszystkim jak najlepszych wyników inwestycyjnych w Państwie Środka, w którym stymulacja właśnie wylała się w postaci państwowych kredytów na giełdy, dmuchając sflaczałą bańkę spekulacyjną. Niestety prognozy ulubionego doradcy inwestycyjnego są odjechane z księżyca, bowiem realna gospodarka w Chinach jest w ostrej, dwucyfrowej recesji, przy deflacji siegającej 2%. Liczby te wynikają wprost z oficjalnych rządowych danych. Miłej zabawy.
Zezowatego, który pamięta jeszcze Jerzego Urbana w latach świetności, nie dziwi że propaganda sukcesu nie ma żadnych zahamowań, dziwi jednak - choć coraz mniej - że podobno wykształceni ludzie (ba - profesjonaliści) łykają te bzdury jak świeże masełko i jeszcze się oblizują z zachwytem. (Zamierzałem tu zostawić literówkę zachamowań, bowiem oddaje istotę sprawy, ale poniechałem dla ortografii).
Podam kilka obrazowych, potwierdzonych wielekroć, oficjalnych danych.
W Ikw. 2009
- produkcja prądu w Chinach spadła o 1/8
- eksport spadł o ok. 1/3
- postanowiony na przełomie roku "pakiet stymulacyjny" potrzebuje ok. roku, żeby przełożyć się na realną gospodarkę
- spadek cen (deflacja) wyniósł 2%.
Mimo to Chiny upierają się, że w tym roku wzrost będzie powyżej 6%, a nasz ulubiony doradca inwestycyjny właśnie podniósł prognozę wzrostu do 8,3!
Niestety wszystkie te prognozy i liczby są z działu Carroll i Andersena, nie ekonomii. Żeby was nadto nie nudzić powiem krótko. Według oficjalnych chińskich danych w Ikw.09 gospodarka znajdowała się w ostrej recesji, wynoszącej -12,7% w porównaniu do r.2008. Stosowne liczby, zestawienia oraz omówienia można znaleźć zarówno w chińskim centralnym urzędzie statystycznym, jak u różnych ekonomistów. Zgrabny artykuł z adresami źródeł jest na seeking alpha.
Z propagandowej maszyny zezowaty wyciąga kilka wniosków praktycznych
- jak by nie naciągać liczb, mądry człowiek dojdzie do ich sensu
- naganianie na Chiny odchodzi w najlepsze i Europa pod wodza Stanów na to się łapie
- internet jest dziś potężnym narzędziem i rozbraja każdą dezinformację, włącznie z chińską, ale - jak zwykle - wymaga to nieco wysiłku.
Zezowaty życzy wszystkim jak najlepszych wyników inwestycyjnych w Państwie Środka, w którym stymulacja właśnie wylała się w postaci państwowych kredytów na giełdy, dmuchając sflaczałą bańkę spekulacyjną. Niestety prognozy ulubionego doradcy inwestycyjnego są odjechane z księżyca, bowiem realna gospodarka w Chinach jest w ostrej, dwucyfrowej recesji, przy deflacji siegającej 2%. Liczby te wynikają wprost z oficjalnych rządowych danych. Miłej zabawy.
niedziela, 26 kwietnia 2009
Casino globale 1
Agenda ONZ ds. wyżywienia FAO ogłosiła wyniki swego badania zeszłorocznego wzrostu cen żywności. Z raportu wynika, że za gwałtownymi zmianami cen surowców, głównie ropy i żywności, stoją globalni spekulanci, operujący na rynkach towarowych. W obliczu pękającej bani na nieruchomościach i akcjach, ogromny kapitał ruszył w drugiej połowie 2007 r. na polowanie w surowcach. To zresztą żadne novum, tylko kolejny przykład cyklu, który za każdym razem staje się głębszy i poważniejszy.
ONZ podkreśla, że ma podstawie zgromadzonych danych (przez Bank of International Settlements BIS) nie można ani jednoznacznie wskazać winnych, ani nawet udowodnić manipulacji. Rynek derywatów surowcowych, podobnie jak rynki derywatów akcyjnych są całkowicie nieprzejrzyste. O ile można w dowolnej chwili stwierdzić, co i za ile się handluje (króluje elektronika), o tyle strony transakcji są anonimowe, bowiem nie rejestruje się ich. W ten sposób za naciśnięciem guzika miliardy w przyszłych dostawach lądują na drugim krańcu Ziemi, by po kolejnym kliknięciu trafić na antypody.
ONZ zwraca się na podstawie swych badań z apelem o rychłe zmiany w strukturze międzynarodowego handlu, a właściwie spekulacji żywnością, bowiem co dla jednych jest świetną okazją do zarobku, dla innych, np. głodujących i niedożywionych w Afryce, staje się wyrokiem śmierci. Handel jest handlem, ale w sytuacji, kiedy obrót kontraktami na przyszłe dostawy jest dwudziestokrotnie większy od obrotu fizycznego właściwie mowy o handlu, przynajmniej w klasycznym sensie, praktycznie nie ma, jest mowa o kasynie, gdzie gra się w rosyjską ruletkę. Każdy wagon zboża, który nie zostanie wysypany przez Andrzeja Leppera na bocznicy na warszawskim Żeraniu, przeciętnie przechodzi z rąk do rąk (przenośnie) dwadzieścia razy! To jest aberracja. Wolny handel ma z tym tyle wspólnego, co wolne słowo z wolnym myśleniem.
Apel oczywiście odbije się głuchym echem, bowiem dopóki nie będzie woli politycznej do zmian, żadnych zmian nie będzie. Warto tymczasem zastanowić się, jak to działa i dlaczego. Choć na pozór jest to dżungla nie do przejścia, zezowaty postara się - w odcinkach i w miarę możności przekazać swój ogląd sytuacji.
Opcje i ich złowroga kariera
Pisałem tu o derywatach, które można spotkać we wszystkich zakamarkach i we wszystkich ostatnich legalnych grandach (nowy termin - legrand). Jakoś tak się składa, że pochodne były zarówno w centrum skandalu z dojeniem opcyjnym (opcje masowego dojenia), jak np. manipulacji kursami i wrogim przejęciem VW przez Porsche (które okazało się ostatnio rzeczywiście połykaniem słonia przez muchę i zostanie prawdopodobnie przeprowadzona operacja odwrotna), cudofiksingami oraz opcjami na WIG. Co ciekawe, okazuje się że Warszawa jest całkiem światową metropolią. Otóż w ostatnim tygodniu wyszło na jaw, że ok. 60% otwartych kontraktów na indeks NYSE ma jeden podmiot, (zgadnij który).
W samym centrum obecnego kryzysu finansowego są instrumenty pochodne zwane CDS (credit default swap), które nie tylko pogrążyły wiele firm, ale wręcz zagroziły zniszczeniem systemu finansowego świata. Na szczęście przytomna administracja amerykańska powstrzymała go, pompując do upadającego AIG astronomiczną kwotę blisko dwustu miliardów dolarów, które natychmiast się rozeszły wśród kilkunastu największych banków. Patrząc od tej strony CDS stał się cudownym instrumentem transferu miliardów, bez podatku, bez ryzyka, bez kłopotu, od upadanych do upadających.
Czy instrumenty pochodne są takie niegroźne, na jakie wyglądają? Potoczna wiedza jest taka, że instrument pochodny nie tylko ma sumę zerową (aby transakcja doszła do skutku, muszą byc dwie strony, zatem co jeden straci, drugi zyska), ale jest także obojętny dla rynku, bowiem nie może mieć wpływu na bieżące notowania. Okazuje się, że obydwa, głęboko tkwiące w głowach uczestników rynku przekonania, są po prostu i zwyczajnie hochsztaplerką. Błędne przekonanie o obojętności CDS już w innym felietonie rozwiałem, ale powtórzę jeszcze raz: CDS nie jest pochodną o sumie zerowej. Co więcej - jak łatwo można zobaczyć na wielomiliardowych przykładach - nie jest także obojętny dla rynku finansowego. Po pierwsze stanowi wehikuł transferu bogactwa (ktoś zyskuje), po drugie tak dalece może zachwiać rynkiem, że grozi wręcz jego stabilności, i to w wymiarze globalnym. Czy takiego rodzaju dzikie zwierzę ma prawo spacerować i paść się do woli wśród nieświadomych owieczek? Tak, ale z licznymi ograniczeniami. Na razie wystarczy, że - sądząc po owocach - CDS nadaje się do gruntownej naprawy.
ONZ podkreśla, że ma podstawie zgromadzonych danych (przez Bank of International Settlements BIS) nie można ani jednoznacznie wskazać winnych, ani nawet udowodnić manipulacji. Rynek derywatów surowcowych, podobnie jak rynki derywatów akcyjnych są całkowicie nieprzejrzyste. O ile można w dowolnej chwili stwierdzić, co i za ile się handluje (króluje elektronika), o tyle strony transakcji są anonimowe, bowiem nie rejestruje się ich. W ten sposób za naciśnięciem guzika miliardy w przyszłych dostawach lądują na drugim krańcu Ziemi, by po kolejnym kliknięciu trafić na antypody.
ONZ zwraca się na podstawie swych badań z apelem o rychłe zmiany w strukturze międzynarodowego handlu, a właściwie spekulacji żywnością, bowiem co dla jednych jest świetną okazją do zarobku, dla innych, np. głodujących i niedożywionych w Afryce, staje się wyrokiem śmierci. Handel jest handlem, ale w sytuacji, kiedy obrót kontraktami na przyszłe dostawy jest dwudziestokrotnie większy od obrotu fizycznego właściwie mowy o handlu, przynajmniej w klasycznym sensie, praktycznie nie ma, jest mowa o kasynie, gdzie gra się w rosyjską ruletkę. Każdy wagon zboża, który nie zostanie wysypany przez Andrzeja Leppera na bocznicy na warszawskim Żeraniu, przeciętnie przechodzi z rąk do rąk (przenośnie) dwadzieścia razy! To jest aberracja. Wolny handel ma z tym tyle wspólnego, co wolne słowo z wolnym myśleniem.
Apel oczywiście odbije się głuchym echem, bowiem dopóki nie będzie woli politycznej do zmian, żadnych zmian nie będzie. Warto tymczasem zastanowić się, jak to działa i dlaczego. Choć na pozór jest to dżungla nie do przejścia, zezowaty postara się - w odcinkach i w miarę możności przekazać swój ogląd sytuacji.
Opcje i ich złowroga kariera
Pisałem tu o derywatach, które można spotkać we wszystkich zakamarkach i we wszystkich ostatnich legalnych grandach (nowy termin - legrand). Jakoś tak się składa, że pochodne były zarówno w centrum skandalu z dojeniem opcyjnym (opcje masowego dojenia), jak np. manipulacji kursami i wrogim przejęciem VW przez Porsche (które okazało się ostatnio rzeczywiście połykaniem słonia przez muchę i zostanie prawdopodobnie przeprowadzona operacja odwrotna), cudofiksingami oraz opcjami na WIG. Co ciekawe, okazuje się że Warszawa jest całkiem światową metropolią. Otóż w ostatnim tygodniu wyszło na jaw, że ok. 60% otwartych kontraktów na indeks NYSE ma jeden podmiot, (zgadnij który).
W samym centrum obecnego kryzysu finansowego są instrumenty pochodne zwane CDS (credit default swap), które nie tylko pogrążyły wiele firm, ale wręcz zagroziły zniszczeniem systemu finansowego świata. Na szczęście przytomna administracja amerykańska powstrzymała go, pompując do upadającego AIG astronomiczną kwotę blisko dwustu miliardów dolarów, które natychmiast się rozeszły wśród kilkunastu największych banków. Patrząc od tej strony CDS stał się cudownym instrumentem transferu miliardów, bez podatku, bez ryzyka, bez kłopotu, od upadanych do upadających.
Czy instrumenty pochodne są takie niegroźne, na jakie wyglądają? Potoczna wiedza jest taka, że instrument pochodny nie tylko ma sumę zerową (aby transakcja doszła do skutku, muszą byc dwie strony, zatem co jeden straci, drugi zyska), ale jest także obojętny dla rynku, bowiem nie może mieć wpływu na bieżące notowania. Okazuje się, że obydwa, głęboko tkwiące w głowach uczestników rynku przekonania, są po prostu i zwyczajnie hochsztaplerką. Błędne przekonanie o obojętności CDS już w innym felietonie rozwiałem, ale powtórzę jeszcze raz: CDS nie jest pochodną o sumie zerowej. Co więcej - jak łatwo można zobaczyć na wielomiliardowych przykładach - nie jest także obojętny dla rynku finansowego. Po pierwsze stanowi wehikuł transferu bogactwa (ktoś zyskuje), po drugie tak dalece może zachwiać rynkiem, że grozi wręcz jego stabilności, i to w wymiarze globalnym. Czy takiego rodzaju dzikie zwierzę ma prawo spacerować i paść się do woli wśród nieświadomych owieczek? Tak, ale z licznymi ograniczeniami. Na razie wystarczy, że - sądząc po owocach - CDS nadaje się do gruntownej naprawy.
sobota, 25 kwietnia 2009
zezoTube kwiecień 09
jest robota w Irlandii | małpka z gwinta | by żyło się lepiej |
PIS Pali kota | głosujcie na Platformę | kupię złotówki |
Chińska gorączka
Na wieść, że Chiny gromadziły w ciągu ostatnich miesięcy złoto, o czym pogłoski krążyły od jakiegoś czasu, złoto poszybowało w czwartek o godz.16, razem ze srebrem, przy drastycznie spadającej miedzi i ropie. To znak byczego odbicia kruszcu, zagrożonego deflacyjnym duszeniem, wynikającym z wykresu falowego.
Prezes banku centralnego Chin przyznał, że Chiny dywersyfikują swe rezerwy, a systematyczne zakupy złota w Państwie Środka nie są jakimś specjalnym wymysłem, ale dopasowaniem do struktury rezerw państw zachodnich. Stwierdził ponadto, iż w sytuacji dolara zagrożonego utratą swego statusu waluty rezerwowej, państwa dysponujące poważnymi rezerwami złota mają oczywistą przewagę negocjacyjną (w przetargu o nową walutę handlu międzynarodowego).
Zezowaty widzi w oświadczeniu Chin kolejny krok w długiej rozmowie na temat nowej waluty rezerwowej, którą Chińczycy prawdopodobnie upatrują w SDR. Zasiedli już do stołu rozmów przy okazji niedawnego szczytu G-20 i teraz spokojnie recytują swoje stanowisko. Nie będą kupować dalszych obligacji US, nie będą w stanie finansować deficytów USA, proponują odejście od dolara w cywilizowany sposób. W tym samym czasie zawierają ogromne - rzędu setek miliardów - umowy swapowe z krajami BRIC i Azją, z którą kooperują produkcyjnie oraz zapewniają sobie dostawy surowców z płatnościami określonymi w barterze. Przygotowują się w ten sposób na oba warianty załamania dolara: kontrolowany i turbulentny.
Oświadczenie prezesa banku centralnego, że Chiny osiągnęły poziom rezerw 1000 ton (z poprzednich 200), należy widzieć z perspektywy rozmowy z USA raczej, niż spekulacji kruszcami. Oczywiście Chiny są świadome efektów swych wypowiedzi i - choć prezes zapewnia, że będzie dalej rozbudowywał chińską rezerwę - można być pewnym, że awaryjne napełnianie skarbca właśnie dobiegło końca. Teraz złoto zacznie swój - przewidziany - marsz w górę, do 1600-2500, zniechęcając do dalszej budowy rezerw.
Oświadczenie chińskiego banku centralnego jest klarownym sygnałem, że Chiny czują się przygotowane do kryzysowego upadku dolara, który od pewnego czasu już wieszczą. Jeśli Stany nie poprą szybko planu nowej waluty światowej, np. w proponowanej formie SDR, Chiny nie będą przeciwdziałać upadkowi dolara, w czym dotychczasowi ministrowie skarbu, łącznie z Geithnerem, pokładali swe nadzieje. W języku wojny oznacza to, że jeśli Stany nie użyją swych wpływów w MFW (mają tam decydujące słowo) dla forsowania SDR, dolar zawali się prędzej niż później. Spokojne, ale pewne siebie stanowisko Chin, stanowiące kolejne w całym cyklu, w języku konfrontacji oznacza jesteśmy przygotowani na wszystko. Oczywiście można spekulować, że to odpowiedzialne i wyważone stanowisko jest gwarancją dalszych odpowiedzialnych i spolegliwych działań chińskiej administracji. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że powtarzają cały czas, że zrobią wszystko dla obrony swoich interesów. To oznacza, że być może pożegnają się ze swoim bilionem dolarów w obligacjach, skoro i tak mają być bezwartościowe. Są gotowi na wszystko i... nie dopowiadają dalej. Czas na pozytywne działania Obamy. Jeśli nic nie zrobi, być może Chiny coś zrobią, są w każdym razie gotowi.
Wykres (kliknij) wziąłem od Misza. Jasno widać na nim, jak aurum wybiło się ze spadającego klina, który eliotowcy widzieli prowadzący złoto do poziomu 680. Kilka razy zaznaczałem swą niechęć do tego pomysłu, opierając się na analizach geopolitycznych - jak wyżej. Ostatnio napomykałem o niechęci zdecydowanego nurkowania poniżej 900, choć wszystkie przesłanki techniczne i rynkowe do tego by skłaniały. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że technicy się mylą, bowiem poprzednie ataki - na poziom 900 oraz 1000 - przewidziałem patrząc na działania polityczne właśnie. To utwierdziło mnie, iż ostatnie przewidywanie ponownego sforsowania 900, a następnie 1000, bazowało na uchwyceniu istotnych mechanizmów pod ostatnimi ruchami złota.
Czwartkowe wybicie jest silnym sygnałem technicznym na poparcie moich prognoz, zatem należy je brać już poważnie. Widzę mianowicie dynamiczne pokonanie progu 900 i w bardzo krótkim czasie - rzędu dni i tygodni, a nie miesięcy - udany ponowny atak na 1000. Moim zdaniem złoto nie powróci poniżej 1000 w dającej się prognozować przyszłości, podobnie jak indeks INDU bezpowrotnie przełamał barierę 10000, czemu poświęciłem wpis na jednym z blogów.
To moment historyczny, tak to widzę. Pewność tej prognozy wynika nie z czynników technicznych, ale fundamentalnych i tektonicznych. Przesuwają się masy rynków i ich struktura, tworzy się nowy porządek. Nie ma w nim miejsca na drogie amerykańskie akcje i tanie złoto, niezależnie od chwilowej koniunktury. Stąd mocne przekonanie piszącego, bo to coś mocniejszego, od analizy fali trendu.
Prezes banku centralnego Chin przyznał, że Chiny dywersyfikują swe rezerwy, a systematyczne zakupy złota w Państwie Środka nie są jakimś specjalnym wymysłem, ale dopasowaniem do struktury rezerw państw zachodnich. Stwierdził ponadto, iż w sytuacji dolara zagrożonego utratą swego statusu waluty rezerwowej, państwa dysponujące poważnymi rezerwami złota mają oczywistą przewagę negocjacyjną (w przetargu o nową walutę handlu międzynarodowego).
Zezowaty widzi w oświadczeniu Chin kolejny krok w długiej rozmowie na temat nowej waluty rezerwowej, którą Chińczycy prawdopodobnie upatrują w SDR. Zasiedli już do stołu rozmów przy okazji niedawnego szczytu G-20 i teraz spokojnie recytują swoje stanowisko. Nie będą kupować dalszych obligacji US, nie będą w stanie finansować deficytów USA, proponują odejście od dolara w cywilizowany sposób. W tym samym czasie zawierają ogromne - rzędu setek miliardów - umowy swapowe z krajami BRIC i Azją, z którą kooperują produkcyjnie oraz zapewniają sobie dostawy surowców z płatnościami określonymi w barterze. Przygotowują się w ten sposób na oba warianty załamania dolara: kontrolowany i turbulentny.
Oświadczenie prezesa banku centralnego, że Chiny osiągnęły poziom rezerw 1000 ton (z poprzednich 200), należy widzieć z perspektywy rozmowy z USA raczej, niż spekulacji kruszcami. Oczywiście Chiny są świadome efektów swych wypowiedzi i - choć prezes zapewnia, że będzie dalej rozbudowywał chińską rezerwę - można być pewnym, że awaryjne napełnianie skarbca właśnie dobiegło końca. Teraz złoto zacznie swój - przewidziany - marsz w górę, do 1600-2500, zniechęcając do dalszej budowy rezerw.
Oświadczenie chińskiego banku centralnego jest klarownym sygnałem, że Chiny czują się przygotowane do kryzysowego upadku dolara, który od pewnego czasu już wieszczą. Jeśli Stany nie poprą szybko planu nowej waluty światowej, np. w proponowanej formie SDR, Chiny nie będą przeciwdziałać upadkowi dolara, w czym dotychczasowi ministrowie skarbu, łącznie z Geithnerem, pokładali swe nadzieje. W języku wojny oznacza to, że jeśli Stany nie użyją swych wpływów w MFW (mają tam decydujące słowo) dla forsowania SDR, dolar zawali się prędzej niż później. Spokojne, ale pewne siebie stanowisko Chin, stanowiące kolejne w całym cyklu, w języku konfrontacji oznacza jesteśmy przygotowani na wszystko. Oczywiście można spekulować, że to odpowiedzialne i wyważone stanowisko jest gwarancją dalszych odpowiedzialnych i spolegliwych działań chińskiej administracji. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że powtarzają cały czas, że zrobią wszystko dla obrony swoich interesów. To oznacza, że być może pożegnają się ze swoim bilionem dolarów w obligacjach, skoro i tak mają być bezwartościowe. Są gotowi na wszystko i... nie dopowiadają dalej. Czas na pozytywne działania Obamy. Jeśli nic nie zrobi, być może Chiny coś zrobią, są w każdym razie gotowi.
Wykres (kliknij) wziąłem od Misza. Jasno widać na nim, jak aurum wybiło się ze spadającego klina, który eliotowcy widzieli prowadzący złoto do poziomu 680. Kilka razy zaznaczałem swą niechęć do tego pomysłu, opierając się na analizach geopolitycznych - jak wyżej. Ostatnio napomykałem o niechęci zdecydowanego nurkowania poniżej 900, choć wszystkie przesłanki techniczne i rynkowe do tego by skłaniały. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że technicy się mylą, bowiem poprzednie ataki - na poziom 900 oraz 1000 - przewidziałem patrząc na działania polityczne właśnie. To utwierdziło mnie, iż ostatnie przewidywanie ponownego sforsowania 900, a następnie 1000, bazowało na uchwyceniu istotnych mechanizmów pod ostatnimi ruchami złota.
Czwartkowe wybicie jest silnym sygnałem technicznym na poparcie moich prognoz, zatem należy je brać już poważnie. Widzę mianowicie dynamiczne pokonanie progu 900 i w bardzo krótkim czasie - rzędu dni i tygodni, a nie miesięcy - udany ponowny atak na 1000. Moim zdaniem złoto nie powróci poniżej 1000 w dającej się prognozować przyszłości, podobnie jak indeks INDU bezpowrotnie przełamał barierę 10000, czemu poświęciłem wpis na jednym z blogów.
To moment historyczny, tak to widzę. Pewność tej prognozy wynika nie z czynników technicznych, ale fundamentalnych i tektonicznych. Przesuwają się masy rynków i ich struktura, tworzy się nowy porządek. Nie ma w nim miejsca na drogie amerykańskie akcje i tanie złoto, niezależnie od chwilowej koniunktury. Stąd mocne przekonanie piszącego, bo to coś mocniejszego, od analizy fali trendu.
piątek, 24 kwietnia 2009
Brodacz w stresie czyli Biała Książka
Jakie jest zdanie zezowatego na temat stress-testu, które tak się szumnie zapowiada, łatwo zgadnąć. Kto ma awersję do ryzyka (czyli ma dziś krótkie na GPW;) może przeczytać ze zrozumieniem odnośny felietonik. Teraz najważniejsze: biała księga (po polsku rozporządzenie albo zarządzenie) we własnej osobie. Zezowaty poleca obrazki na str.9, które jako żywo nie odpowiadają żadnemu scenariuszowi z realu, bo tzw. wariant pesymistyczny został, lub zostanie wkrótce (zależnie od inwencji i ściemniactwa statystyk) definitywnie przekroczony. Jeśli ktoś z fachowców ma jakiekolwiek wątpliwości co do celu tego ćwiczenia, niech przemyśli graficznie.
Fed White Paper - Bank Stress Test Methodologies - 4/24/09
Fed White Paper - Bank Stress Test Methodologies - 4/24/09
Opcje milenijne
Potwierdzają się informacje, że wśród tłustych kotów drapiących oszukańcze opcje walutowe był bank Millenium, wobec którego (nareszcie) toczy się postępowanie karne. Łączna suma strat z tytułu dojnych opcji wynosi ok. 60 mld zł i jest to szacunek wiarygodny.
Jak relacjonuje Nasz Dziennik
Cieszy, że po długich staraniach - i kilku spektakularnych upadłościach - udaje się w końcu choć trochę dobrać do skóry bankowym oszustom i kuglarzom. Bankowiec tym się różni od bankarza, czym handlowiec od handlarza. Trzy karty to nie jest gra podobna do brydża, podobnie jak bank nie powinien być w zasadzie kasynem.
**********do poczytania
Pan każe, sługa musi, albo robimy to za pieniądze
Pawlak: opcja zero czyli Pawlak pod Grunwaldem
normalny szwindel
Broń masowego dojenia, czyli opcje a la polonaise
Czaruś pod choinkę
KNF kontra JPM
**********
Jak relacjonuje Nasz Dziennik
Umowy opcyjnie oferowane przez banki polskim przedsiębiorcom były prawdopodobniej inaczej wyceniane na użytek klientów, a inaczej w dokumentach banków, do których ci nie mieli dostępu. Klientom były przedstawiane ze względów marketingowych jako "umowy zerokosztowe", a więc takie, w których opcje wystawione przez bank (put) i przez przedsiębiorcę (call) posiadają równą wartość.
- Dotarcie do wyceny księgowej transakcji opcji walutowych i marży to pierwszy krok do wykazania, iż bank, proponując kontrakt, fałszywie informował swoich klientów o stopniu ryzyka - twierdzą eksperci Stowarzyszenia na rzecz Obrony Polskich Przedsiębiorców.
Bank przed zawarciem umowy opcji musi ją wycenić na podstawie modelu matematycznego opcji, którego istotnym elementem jest zmienność kursów walutowych. Potem w miarę zapadania tych instrumentów rozlicza je sukcesywnie w relacji do wyceny początkowej. Końcowe rozliczenie pokazuje, czy i ile bank zarobił na danym kontrakcie. Niektóre umowy zawierane były nawet na 24 miesiące.
- Na przełomie 2007 i 2008 roku rozpoczynał się globalny kryzys finansowy i źródła bankowych przychodów zaczęły wysychać. Opcje stały się najprawdopodobniej jednym z głównych źródeł ich dochodów - stwierdził mecenas Cezary Nowakowski z Kancelarii Prawnej Nowakowski i Wspólnicy podczas konferencji zorganizowanej wspólnie ze wspomnianym Stowarzyszeniem.
- Wysoka wycena opcji w bankowych księgach może tłumaczyć wspaniałe wyniki finansowe banków w drugim i trzecim kwartale ubiegłego roku - twierdzi Jerzy Bielewicz, szef Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". Jego zdaniem, banki, wyceniając wysoko opcje na swój użytek, w kontaktach z klientami zaniżały ich wartość.
Umowy opcyjne między bankami a przedsiębiorstwami typu put i call miały charakter asymetryczny, tj. 90 proc. ryzyka strat wskutek zmiany kursu złotego ponosił przedsiębiorca, zaś banki były zabezpieczone przed nadmiernym ryzykiem poprzez bariery ograniczające ewentualne straty. Różnica w wycenie opcji put oferowanej przez bank w stosunku do opcji call wystawianej przez przedsiębiorcę wynosiła średnio ok. 1:200.
- Przedsiębiorcy byli wprowadzani w błąd. Przecież nikt by nie kupił instrumentu, którego wartość jest ujemna - mówi Bielewicz.
Zdaniem ekspertów, dotarcie do bankowych ksiąg i wydobycie dowodów na stosowanie podwójnej wyceny jest możliwe, jeśli sąd zobowiąże bank do przekazania dokumentów.
System komputerowy do oceny derywatyw potrafi odtworzyć historyczne dane na temat księgowej wyceny transakcji i marży - zapewnia nas rozmówca. - Grunt to przetrwać do wyroków - dodał.
Z tym ostatnim może być trudno, ponieważ banki, zasłaniając się tajemnicą bankową, blokują postępowania, a przedsiębiorstwa - zadłużone na opcjach i pozbawione kredytowania - wegetują na skraju upadłości. Wykorzystując tę przymusową sytuację firm, banki narzucają im warunki spłaty zadłużenia z tytułu opcji, np. 30 proc. od ręki, a 60 proc. w formie spłaty kredytu rozłożonego na 20 lat. Zdarza się, że zawyżają przy tym swoje należności, aby potem - w geście dobrej woli - zaoferować firmie 10-procentowy "upust". W Polsce jest bardzo niewielu niezależnych ekspertów znających się na wycenie opcji.
Banki także walczą o własną skórę. Tylko trzy z nich: ING, BRE Bank i BPH, same konstruowały opcje, same zarządzały ryzykiem, i tylko te trzy są pełnoprawnymi gospodarzami rozmów ugodowych z klientem, tj. ewentualne ustępstwa na jego rzecz odpiszą od swoich planowanych zysków. Pozostałe banki handlujące opcjami robiły to de facto jako pośrednicy (choć formalnie działały jako polskie podmioty na swoją rzecz).
- Jeśli banki wyegzekwują należności od przedsiębiorców, to z Polski wyprowadzonych zostanie prawdopodobnie więcej pieniędzy, niż otrzymamy z Unii Europejskiej w ramach unijnych funduszy - twierdzi Zbigniew Przybysz, szef Stowarzyszenia na rzecz Obrony Polskich Przedsiębiorców.
Przy średnim kursie złotego w I kwartale br. wynoszącym 4,65 zł za euro straty przedsiębiorstw na opcjach wyceniano na 60 mld złotych.
Cieszy, że po długich staraniach - i kilku spektakularnych upadłościach - udaje się w końcu choć trochę dobrać do skóry bankowym oszustom i kuglarzom. Bankowiec tym się różni od bankarza, czym handlowiec od handlarza. Trzy karty to nie jest gra podobna do brydża, podobnie jak bank nie powinien być w zasadzie kasynem.
**********do poczytania
Pan każe, sługa musi, albo robimy to za pieniądze
Pawlak: opcja zero czyli Pawlak pod Grunwaldem
normalny szwindel
Broń masowego dojenia, czyli opcje a la polonaise
Czaruś pod choinkę
KNF kontra JPM
**********
Recesja? Miau. Vincent pod Wiedniem.
Najnowsze dementi od Vincenta. Jak donosi Radio Erewań
Jak wiadomo MFW to banda niedouczonych nieudaczników. Pod ich kierunkiem na początku lat 90 ub. wieku przeprowadzono tzw. reformy Balcerowicza, czyli pierwsze przejście od gospodarki centralnie sterowanej do wolnorynkowej. Szefem operacji po stronie MFW był wówczas młody ekonomista Geoffrey Sachs. Balcerowicz w uznaniu zasług, był nie tylko wieloletnim ministrem finansów, ale także szefem NBP, ale wiadomo było chociaż, kto musi odejść. Obecne ministerstwo Finansów ma tak dobry griff, że potrafiło w iście kawaleryjskim stylu osłabić nadmiernie mocną złotówkę - patrz awaryjna konferencja szefa NBP Skrzypka - płacąc resztówkę tzw. długu Gierka. Koniec z etapem transformacji! Finito. Koniec z Balcerowiczem, już nie jest potrzebny, tak jak nie potrzebujemy porad MFW.
Koniec ze ściboleniem na deficytach. Koniec z Baucami i Gilowskimi. Dziura to może być w bucie, a wielomiliardowy deficyt to nie jest żadna dziura, tylko odważna stymulacja. Keynesism to się nazywa i jest en vogue oraz tipes-topes. Cymes gites szmalces. Koniec z dziurami! Nadzieją świata zawsze była i pozostaje polska kawaleria, a zwłaszcza husaria, co nam się przyda, jak już nam Turków przyjmą. A teraz na odsiecz Commerzbankom we Wiedniu Vincent odcina się prognozą. Chała i dziewictwo, przepraszam - chwała i dziedzictwo powinna się ta fundacja nazywać - jak już się producent znajdzie, to taka darmówka porada PR od ZZ (ang. heritage). Chwała kawalerii, chała zwyciężonym!
Dwukrotne podwyższenie prognozy deficytu, co skutecznie przekreśla perspektywę szybkiej akcesji do ERM, dowodzi wręcz mistrzowskiego opanowania - poza sztuką kawalerii słownej - także sztuki dyplomacji i buchalterii. Minister Vincent wszystkich zwodził do ostatniego momentu, że szybko wejdziemy do euro, że już-już jesteśmy po słowie, że nam zależy i pewnie na dniach już będziemy w poczekalni raju.
O raju! Brawurowy, podwójnym sztych i żegnaj ojro. Takiego zwrotu w galopie jeszcze zezowate gały nie widziały. Proszę siadać i nie gadać. Nie pękać, nie kwękać i nie komentować. Jak mistrz wiedzie, tak koń jedzie! Nie będzie ojro pluł nam w twarz, hurra!
Będziemy mieli deficyt, a co, mamy fantazję. Będzie nie tylko jakieś tam 10%; 100% większy będzie, żeby żadnych wątpliwości nie było! Zezowaty zaniemówił, jęzor wywalił z pyska i ciężko dyszy. Z wersji racjonalnych to tylko scenariusz kawaleryjski został, tyle że akurat Rywin nic historycznego nie kręci, a powinien przecież, wybory za pasem. Pierwszy sztych w samo niegodziwe serce Brukseli, a masz gadzino.
Szlus i basta. Ojro kaput, złotówka rulez. Teraz drugi mistrzowski sztych: podsumowanie zdolności intelektualnych MFW. Co oni mogą wiedzieć o Polsce? (To co ja o zabijaniu.) Pracowali całe życie na Oxfordzie? Mają chociaż jeden kredyt w Royal Bank of Scotland (bankrut)? Pesel mają? No to niech tu nam pogrobowcy Sachsa nie doradzają, tylko szybciutko nowy kredyt restrukturyzacyjny przygotowują dla Polski, co to Vincent zapodał. 20,5% mld zielonych ma być w elastycznej linii kredytowej, zwanej FCL. I to biegusiem ma być. Aha, byłbym zapomniał, Vincent nic nie mówił o 1,5 mld ojro, co to mamy wpłacić na kapitalizację MFW. FCL to raczej nam przyznają, jak wpłacimy te 1,5 mld ojro. Ale tym to się genialny Vincent zajmie po wakacjach, chyba widzę jego przebiegły ruch. Powiększy deficyt o kolejne 100%, żeby zapobiec widmu recesji. Nie będzie ojro pluł nam w twarz. Tfu, na psa urok!
W związku z tragicznym stanem wiedzy analityków z Moody's oraz MFW zezowaty rozważa w swym patriotycznym sercu możliwe środki odwetowe wobec potwarców, mianowicie całkowite embargo na informacje z tych źródeł, albo - przeciwnie - analiza wszystkich, z bezlitosnym, ciętym komentarzem. Co do cięcia, to zostaje jeszcze się pochlastać.
- Kaźmirz! Kaźmirz! Witia wierzchem jedzie.
- Nie może być! Na kocie?
Sami swoi, 1967 - znajdźcie tę scenę.
W takim oto stylu Vincent jedzie na kocie na odsiecz Brukseli. Nasza polska odmiana don Kichota. Jesteśmy w Unii pełną gębą, wnosimy nasz lokalny wkład.
Warszawa, 24.04.2009 (ISB) - Scenariusz Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), zakładający recesję w Polsce, jest mało prawdopodobny, wynika z wypowiedzi wiceministra finansów Ludwika Koteckiego. Jego zdaniem, pesymistyczna prognoza MFW oparta na prognozach dotyczących strefy euro oraz Niemiec i nie do końca uwzględnia realia Polski.
"Pesymistyczna prognoza Międzynarodowego Funduszu Walutowego dla Polski wiąże się z bardzo pesymistyczna prognozą MFW dla strefy euro i Niemiec. Prognozy Ministerstwa Finansów wskazują, że mimo bardzo niepewnej i niestabilnej sytuacji zewnętrznej Polska odnotuje w 2009 roku wzrost gospodarczy. Naszym zdaniem, scenariusz zakładający recesję w Polsce jest mimo wszystko mało prawdopodobny" - napisał Kotecki w komentarzu do prognozy MFW.
Wiceminister podkreślił także, że prognozy MFW pokazują, że Polska będzie jednym z krajów, które relatywnie słabiej zostaną dotknięte skutkami kryzysu.
Według najnowszej prognozy MFW, PKB Polski spadnie w 2009 r. o 0,7%, natomiast w 2010 roku wzrośnie o 1,3%. Fundusz spodziewa się, że globalna gospodarka odnotuje w tym roku spadek o 1,3% i będzie to najgłębsza recesja od II wojny światowej.
Natomiast Europa Środkowa odnotuje w tym roku spadek PKB o 1,3%, a kraje bałtyckie - o 10,6%. W sumie tzw. Wschodząca Europa (wraz z Turcją) odnotuje spadek o 3,7%.
W ub. tygodniu minister finansów Jacek Rostowski podtrzymał opinię, że osiągnięcie wzrostu PKB na poziomie 1,7% jest w tym roku realistyczne, choć przyznał, że istnieje niewielkie ryzyko odnotowania recesji (pierwszej po transformacji gospodarczej).
Ostatnio agencja ratingowa Fitch podała, że prognozuje 0% wzrostu PKB Polski w tym roku (w porównaniu do oczekiwanego spadku we Wschodzącej Europie o 3,1%), zaś Standard & Poor's - spadku o 1,0%. Także Moody's oczekuje recesji w tym roku w Polsce. Z kolei prezes Narodowego Banku Polskiego (NBP) Sławomir Skrzypek zapewnia, że są szanse na utrzymanie pozytywnego wyniku. (ISB)
Jak wiadomo MFW to banda niedouczonych nieudaczników. Pod ich kierunkiem na początku lat 90 ub. wieku przeprowadzono tzw. reformy Balcerowicza, czyli pierwsze przejście od gospodarki centralnie sterowanej do wolnorynkowej. Szefem operacji po stronie MFW był wówczas młody ekonomista Geoffrey Sachs. Balcerowicz w uznaniu zasług, był nie tylko wieloletnim ministrem finansów, ale także szefem NBP, ale wiadomo było chociaż, kto musi odejść. Obecne ministerstwo Finansów ma tak dobry griff, że potrafiło w iście kawaleryjskim stylu osłabić nadmiernie mocną złotówkę - patrz awaryjna konferencja szefa NBP Skrzypka - płacąc resztówkę tzw. długu Gierka. Koniec z etapem transformacji! Finito. Koniec z Balcerowiczem, już nie jest potrzebny, tak jak nie potrzebujemy porad MFW.
Koniec ze ściboleniem na deficytach. Koniec z Baucami i Gilowskimi. Dziura to może być w bucie, a wielomiliardowy deficyt to nie jest żadna dziura, tylko odważna stymulacja. Keynesism to się nazywa i jest en vogue oraz tipes-topes. Cymes gites szmalces. Koniec z dziurami! Nadzieją świata zawsze była i pozostaje polska kawaleria, a zwłaszcza husaria, co nam się przyda, jak już nam Turków przyjmą. A teraz na odsiecz Commerzbankom we Wiedniu Vincent odcina się prognozą. Chała i dziewictwo, przepraszam - chwała i dziedzictwo powinna się ta fundacja nazywać - jak już się producent znajdzie, to taka darmówka porada PR od ZZ (ang. heritage). Chwała kawalerii, chała zwyciężonym!
Dwukrotne podwyższenie prognozy deficytu, co skutecznie przekreśla perspektywę szybkiej akcesji do ERM, dowodzi wręcz mistrzowskiego opanowania - poza sztuką kawalerii słownej - także sztuki dyplomacji i buchalterii. Minister Vincent wszystkich zwodził do ostatniego momentu, że szybko wejdziemy do euro, że już-już jesteśmy po słowie, że nam zależy i pewnie na dniach już będziemy w poczekalni raju.
O raju! Brawurowy, podwójnym sztych i żegnaj ojro. Takiego zwrotu w galopie jeszcze zezowate gały nie widziały. Proszę siadać i nie gadać. Nie pękać, nie kwękać i nie komentować. Jak mistrz wiedzie, tak koń jedzie! Nie będzie ojro pluł nam w twarz, hurra!
Będziemy mieli deficyt, a co, mamy fantazję. Będzie nie tylko jakieś tam 10%; 100% większy będzie, żeby żadnych wątpliwości nie było! Zezowaty zaniemówił, jęzor wywalił z pyska i ciężko dyszy. Z wersji racjonalnych to tylko scenariusz kawaleryjski został, tyle że akurat Rywin nic historycznego nie kręci, a powinien przecież, wybory za pasem. Pierwszy sztych w samo niegodziwe serce Brukseli, a masz gadzino.
Szlus i basta. Ojro kaput, złotówka rulez. Teraz drugi mistrzowski sztych: podsumowanie zdolności intelektualnych MFW. Co oni mogą wiedzieć o Polsce? (To co ja o zabijaniu.) Pracowali całe życie na Oxfordzie? Mają chociaż jeden kredyt w Royal Bank of Scotland (bankrut)? Pesel mają? No to niech tu nam pogrobowcy Sachsa nie doradzają, tylko szybciutko nowy kredyt restrukturyzacyjny przygotowują dla Polski, co to Vincent zapodał. 20,5% mld zielonych ma być w elastycznej linii kredytowej, zwanej FCL. I to biegusiem ma być. Aha, byłbym zapomniał, Vincent nic nie mówił o 1,5 mld ojro, co to mamy wpłacić na kapitalizację MFW. FCL to raczej nam przyznają, jak wpłacimy te 1,5 mld ojro. Ale tym to się genialny Vincent zajmie po wakacjach, chyba widzę jego przebiegły ruch. Powiększy deficyt o kolejne 100%, żeby zapobiec widmu recesji. Nie będzie ojro pluł nam w twarz. Tfu, na psa urok!
W związku z tragicznym stanem wiedzy analityków z Moody's oraz MFW zezowaty rozważa w swym patriotycznym sercu możliwe środki odwetowe wobec potwarców, mianowicie całkowite embargo na informacje z tych źródeł, albo - przeciwnie - analiza wszystkich, z bezlitosnym, ciętym komentarzem. Co do cięcia, to zostaje jeszcze się pochlastać.
- Kaźmirz! Kaźmirz! Witia wierzchem jedzie.
- Nie może być! Na kocie?
Sami swoi, 1967 - znajdźcie tę scenę.
W takim oto stylu Vincent jedzie na kocie na odsiecz Brukseli. Nasza polska odmiana don Kichota. Jesteśmy w Unii pełną gębą, wnosimy nasz lokalny wkład.
Zezowaty jest internetowym liberałem
Tak, jest ekonoliberałem, co nie przeszkadza mu być chadekiem. Nie rozumiem. Nie szkodzi.
Zezowaty przeniósł się w to nieuporządkowane bagno z pewnością, że wszystko się ułoży. Tam, gdzie jest coś potrzebne, zaraz pojawia się ktoś, co to robi, ot - taka odwieczna właściowość gatunku ludzkiego. Jak jakaś małpa podpatrzyła, że jej sąsiadka ma taki sprytny sposób rozłupywania orzechów, zaraz zaczęły się zbiegać koleżanki. Niektóre same, inne zawołane, wkrótce wynalazcza małpa miała swą szkółkę, a kiedy w końcu zdechła ze starości, stado uczyło już ósme pokolenie, jak rozłupywać orzechy metodą tej małpy.
Zezowaty przyszedł tu, bo wiedział, że pojawią się usługi dodatkowe, bo jest taka potrzeba, a pewnie już dawno są, tylko je trzeba odnaleźć i zainstalować. Dlaczego? Bo widział starą małpę. To wystarczyło za dowód. Jest rynek, będzie i dostawca.
Czy ta naiwna wiara w działanie kapitalizmu ma uzasadnienie? Jak najbardziej i widać to na przykładzie zezowatego internetu. Są te wszystkie usługi, których nie było w poprzednim miejscu i tysiąc innych, trzeba je tylko umiejętnie wykorzystać. Na dowód proszę nowe komentarze, w super wypasionej wersji (te dotychczasowe są naprawdę toporne).
Czy kapitalizm przetrwa kryzys finansowy? Oczywiście. Jest potrzeba, jest rozwiązanie. Jest popyt, jest podaż. Dlaczego? Popatrzcie na małpę...
Zezowaty przeniósł się w to nieuporządkowane bagno z pewnością, że wszystko się ułoży. Tam, gdzie jest coś potrzebne, zaraz pojawia się ktoś, co to robi, ot - taka odwieczna właściowość gatunku ludzkiego. Jak jakaś małpa podpatrzyła, że jej sąsiadka ma taki sprytny sposób rozłupywania orzechów, zaraz zaczęły się zbiegać koleżanki. Niektóre same, inne zawołane, wkrótce wynalazcza małpa miała swą szkółkę, a kiedy w końcu zdechła ze starości, stado uczyło już ósme pokolenie, jak rozłupywać orzechy metodą tej małpy.
Zezowaty przyszedł tu, bo wiedział, że pojawią się usługi dodatkowe, bo jest taka potrzeba, a pewnie już dawno są, tylko je trzeba odnaleźć i zainstalować. Dlaczego? Bo widział starą małpę. To wystarczyło za dowód. Jest rynek, będzie i dostawca.
Czy ta naiwna wiara w działanie kapitalizmu ma uzasadnienie? Jak najbardziej i widać to na przykładzie zezowatego internetu. Są te wszystkie usługi, których nie było w poprzednim miejscu i tysiąc innych, trzeba je tylko umiejętnie wykorzystać. Na dowód proszę nowe komentarze, w super wypasionej wersji (te dotychczasowe są naprawdę toporne).
Czy kapitalizm przetrwa kryzys finansowy? Oczywiście. Jest potrzeba, jest rozwiązanie. Jest popyt, jest podaż. Dlaczego? Popatrzcie na małpę...
czwartek, 23 kwietnia 2009
By żyło się lepiej
Trzeba się zabrać do roboty, a nie nawalanki. ROBOTY. Stocznia stoi, rozwalona w drobny mak. Coście z nią zrobili? Co z tymi ludźmi? Oni szybko wrócą, nieznośnie szybko, niosąc w ręku powitalne śruby. Nikt ich nie powstrzyma, a policmajster w nowym, granatowym gajerku (tak, zupełnie jak za sanacji) albo się przyłączy, albo ucieknie, albo dostanie z dyńki w machę. Jeszcze nie czujecie fazy. Trudno.
W związku z tym, że zabrania się emisji zezowaty emituje z Ameryki. TV Wolna Zooropa. Spot jest chamski i bestialski, ale zakazywanie mówienia idiotyzmów jest jeszcze gorsze. Bawcie się dalej. Walcarki kręcą nowe muterki, pasują jak znalazł.
W związku z tym, że zabrania się emisji zezowaty emituje z Ameryki. TV Wolna Zooropa. Spot jest chamski i bestialski, ale zakazywanie mówienia idiotyzmów jest jeszcze gorsze. Bawcie się dalej. Walcarki kręcą nowe muterki, pasują jak znalazł.
Spitzer na bankierów?
Zacznijmy od początku. Był rok 1972.
W tym roku wybuchła afera podsłuchowa Watergate, która odsunęła w niebyt prezydenta Nixona i jego klikę. Centralną postacią i organizatorem podsłuchów zainstalowanych w siedzibie partii demokratycznej był John Daniel Ehrlichman, specjalny asystent prezydenta do spraw wewnętrznych. Był sprawdzonym organizatorem kampanii wyborczych, które wyniosły Nixona najpierw do stanowiska gubernatora, potem prezydenta.
Tak się nieszczęśliwie składa, że akurat w kluczowym okresie afery, jego z kolei asystentem był nie kto inny, tylko młodziutki Henry Paulson, do niedawna minister skarbu USA. Tak się też - tym razem szczęśliwie - składa, że bezpośrednio po tym niefortunnym okresie Paulson rozpoczął karierę w chicagowskim oddziale banku Goldman Sachs, w którym karierę na szczeblu już prezesa, przerwała mu - znowu szczęśliwie - odpowiedzialna rządowa posada ministra skarbu, na której ratował system finansowy świata, zagrożony upadkiem. Tak się - nieszczęśliwie - składa, że Paulson był jednym z architektów i beneficjentów tego chorego systemu, znaczonego m.in. likwidacją ustawy Blileya, zakazującej łączenia bankowości inwestycyjnej z tradycyjną, a która to zmiana legła u podstaw obecnego koszmaru. Najzagorzalszym orędownikiem uchylenia ustawy Blileya był nikt inny, tylko Paulson, a Goldman Sachs - z nim u steru - napuchł dzięki temu w ostatniej dekadzie kilkukrotnie.
Niedawno ujawniono, że - wbrew przekonaniu Ehrlichmana - źródłem przecieku do Washington Post nie był Henry Kissinger, lecz odsunięty od łask i zawiedziony w oczekiwanej nominacji na szefa CIA wieczny zastępca, żądny sensacji. To on wystąpił w roli bicza na niesprawiedliwych, choć sam był niejako szefem Ehrlichmana i to poza wszelkimi podejrzeniami, o czym kozioł ofiarny do końca swych dni, w roku 1999 był święcie przekonany.
Mocodawca spisku podsłuchowego, znany z nagrań i relacji Washington Post pod pseudonimem Deep Throat, był przez wiele lat starannie ukrywany pod płaszczem tajemnicy dziennikarskiej, a prokuratura niespecjalnie o jego zdemaskowanie zabiegała. Moralny kłopot gazety, a szczególnie naczelnego, który osobiście kierował akcją publikacji o podsłuchach, polegał na tym, że od samego początku wiedziała, iż bierze udział w grze, wystawiającej na odstrzał wykonawców (Ehrlichman), a pozostawiających w ukryciu mocodawców, w dodatku działających z niskich pobudek. Gorzej jeszcze. Od samego początku było widać, że rewelacje są zmontowane przeciwko prezydentowi, więc śmiało można zaryzykować tezę, że Washington Post obalił Nixona.
Czy to wszystko czyta się jak powieść Toma Clancy? Jak najbardziej i nie bez powodu. Krótko przed śmiercią Ehrlichman przygotował z tym wziętym pisarzem trzygodzinny film dokumentalny, W oku cyklonu, niewydany, pieczołowicie przechowywany na uniwersytecie Georgia. Ehrlichman wyraża w nim swój głęboki żal i rozczarowanie losem, który go spotkał. Został właściwie jedyną ofiarą skandalu Watergate, poza oczywiście samym celem prowokacji, Nixonem. Spełniał swe zadania sumiennie, rzetelnie, inteligentnie i lojalnie. Został skazany m.in. za krzywoprzysięstwo, kiedy udowodniono mu kłamstwa, którymi ratował swego szefa. Ehrlichman znaczy po niemiecku "uczciwy". Faktycznie, ze swojej perspektywy oszukiwał całkiem uczciwie i pewnie dlatego został wytypowany na kozła ofiarnego, był najzwyczajniej zbyt lojalny, oczekiwał wzajemności, a okazało się, że zarówno wrogowie, jak i przyjaciele byli sprytniejsi.
Teraz powróćmy do współczesności. W atmosferze końca świata i megaspisku finansowego (setki miliardów robią wrażenie) Washington Post właśnie przygotowuje do nowej (dalszej) kariery byłego prokuratora (pogromcę Goldmana) oraz burmistrza Nowego Jorku, Eliota Spitzera. Jego błyskotliwą karierę przerwały nagrania z luksusową prostytutką, której był stałym "klientem nr 9", a niektóre rachunki opłacał z państwowej kasy. Nie wszystkie, bowiem miał liczne bonusy i atrakcje oraz dodatki. Otóż luksusowa nałożnica Spitzera pracowała w jednej z trzech wielkich mafijnych sieci (tak, tak jest wielka konkurencja i koncentracja rynku), a właściwie do niedawna jedynej, bowiem Spitzer skutecznie dobrał się do dwu pozostałych. Słabo to raczej świadczy o jego prokuratorskiej czujności, prawda?
Otóż mamy Spitzera w roli skruszonego pokutnika, ale zarazem demaskatora systemu, a zwłaszcza podwójnej roli Paulsona w kryzysie finansowym. Ostatnio wydał nawet książkę wspomnieniową
i pojawił się na okładce Newsweeka. Wygląda na zezowate oko na przyspieszony kurs moralnej reanimacji. Coś takiego by się przydało naszemu atrakcyjnemu Kazimierzowi (ale ma nieszczęście pracować dla Goldmana, co za pech). Co łączy te ostatnie rewelacje Spitzera? Jak to co, wydawca. Wszystkie książki, wywiady i wyznania opublikował ostatnio Washington Post. Jeśli to przypadek, to zezowaty jest marsjaninem.
Co zatem nas czeka? Zapewne rychły koniec ery Geithnera, a na pewno poważną walkę polityczną. Obrońcą mas i prześladowcą przebrzydłych bankierów będzie odnowiony, jak to mówią po medialnym liftingu specjalista od ścigania przestępstw finansowych Eliot Spitzer. Zezowaty powie cynicznie: jakie czasy, takie wartości. Skoro zapisy księgowe są wirtualne, nie oczekujcie niczego innego od moralności, a także stróżów prawa. Kazio jest na tym tle całkiem znośny, potrzebuje tylko dobrego marketingu i - co najważniejsze - dobrego wydawcy. Z Washington Post jeszcze nikt nie wygrał, drżyj Goldmanie! WaPo potrafi tak wybielić, jak potrafi oczernić, wszystko w imię wolności słowa i demokracji. Białe zmieszane z czarnym daje szare. Bardzo, ale to bardzo.
Poczytaj **************
http://zezorro.blogspot.com/2009/03/tarpan-balcerowicza.html
http://zezorro.blogspot.com/2009/03/all-is-for-goldman.html
http://www.newsweek.com/id/194590/page/1
http://www.slate.com/id/2213942/?from=rss
http://www.slate.com/id/2214407/?from=rss
***********************
W tym roku wybuchła afera podsłuchowa Watergate, która odsunęła w niebyt prezydenta Nixona i jego klikę. Centralną postacią i organizatorem podsłuchów zainstalowanych w siedzibie partii demokratycznej był John Daniel Ehrlichman, specjalny asystent prezydenta do spraw wewnętrznych. Był sprawdzonym organizatorem kampanii wyborczych, które wyniosły Nixona najpierw do stanowiska gubernatora, potem prezydenta.
Tak się nieszczęśliwie składa, że akurat w kluczowym okresie afery, jego z kolei asystentem był nie kto inny, tylko młodziutki Henry Paulson, do niedawna minister skarbu USA. Tak się też - tym razem szczęśliwie - składa, że bezpośrednio po tym niefortunnym okresie Paulson rozpoczął karierę w chicagowskim oddziale banku Goldman Sachs, w którym karierę na szczeblu już prezesa, przerwała mu - znowu szczęśliwie - odpowiedzialna rządowa posada ministra skarbu, na której ratował system finansowy świata, zagrożony upadkiem. Tak się - nieszczęśliwie - składa, że Paulson był jednym z architektów i beneficjentów tego chorego systemu, znaczonego m.in. likwidacją ustawy Blileya, zakazującej łączenia bankowości inwestycyjnej z tradycyjną, a która to zmiana legła u podstaw obecnego koszmaru. Najzagorzalszym orędownikiem uchylenia ustawy Blileya był nikt inny, tylko Paulson, a Goldman Sachs - z nim u steru - napuchł dzięki temu w ostatniej dekadzie kilkukrotnie.
Niedawno ujawniono, że - wbrew przekonaniu Ehrlichmana - źródłem przecieku do Washington Post nie był Henry Kissinger, lecz odsunięty od łask i zawiedziony w oczekiwanej nominacji na szefa CIA wieczny zastępca, żądny sensacji. To on wystąpił w roli bicza na niesprawiedliwych, choć sam był niejako szefem Ehrlichmana i to poza wszelkimi podejrzeniami, o czym kozioł ofiarny do końca swych dni, w roku 1999 był święcie przekonany.
Mocodawca spisku podsłuchowego, znany z nagrań i relacji Washington Post pod pseudonimem Deep Throat, był przez wiele lat starannie ukrywany pod płaszczem tajemnicy dziennikarskiej, a prokuratura niespecjalnie o jego zdemaskowanie zabiegała. Moralny kłopot gazety, a szczególnie naczelnego, który osobiście kierował akcją publikacji o podsłuchach, polegał na tym, że od samego początku wiedziała, iż bierze udział w grze, wystawiającej na odstrzał wykonawców (Ehrlichman), a pozostawiających w ukryciu mocodawców, w dodatku działających z niskich pobudek. Gorzej jeszcze. Od samego początku było widać, że rewelacje są zmontowane przeciwko prezydentowi, więc śmiało można zaryzykować tezę, że Washington Post obalił Nixona.
Czy to wszystko czyta się jak powieść Toma Clancy? Jak najbardziej i nie bez powodu. Krótko przed śmiercią Ehrlichman przygotował z tym wziętym pisarzem trzygodzinny film dokumentalny, W oku cyklonu, niewydany, pieczołowicie przechowywany na uniwersytecie Georgia. Ehrlichman wyraża w nim swój głęboki żal i rozczarowanie losem, który go spotkał. Został właściwie jedyną ofiarą skandalu Watergate, poza oczywiście samym celem prowokacji, Nixonem. Spełniał swe zadania sumiennie, rzetelnie, inteligentnie i lojalnie. Został skazany m.in. za krzywoprzysięstwo, kiedy udowodniono mu kłamstwa, którymi ratował swego szefa. Ehrlichman znaczy po niemiecku "uczciwy". Faktycznie, ze swojej perspektywy oszukiwał całkiem uczciwie i pewnie dlatego został wytypowany na kozła ofiarnego, był najzwyczajniej zbyt lojalny, oczekiwał wzajemności, a okazało się, że zarówno wrogowie, jak i przyjaciele byli sprytniejsi.
Teraz powróćmy do współczesności. W atmosferze końca świata i megaspisku finansowego (setki miliardów robią wrażenie) Washington Post właśnie przygotowuje do nowej (dalszej) kariery byłego prokuratora (pogromcę Goldmana) oraz burmistrza Nowego Jorku, Eliota Spitzera. Jego błyskotliwą karierę przerwały nagrania z luksusową prostytutką, której był stałym "klientem nr 9", a niektóre rachunki opłacał z państwowej kasy. Nie wszystkie, bowiem miał liczne bonusy i atrakcje oraz dodatki. Otóż luksusowa nałożnica Spitzera pracowała w jednej z trzech wielkich mafijnych sieci (tak, tak jest wielka konkurencja i koncentracja rynku), a właściwie do niedawna jedynej, bowiem Spitzer skutecznie dobrał się do dwu pozostałych. Słabo to raczej świadczy o jego prokuratorskiej czujności, prawda?
Otóż mamy Spitzera w roli skruszonego pokutnika, ale zarazem demaskatora systemu, a zwłaszcza podwójnej roli Paulsona w kryzysie finansowym. Ostatnio wydał nawet książkę wspomnieniową
i pojawił się na okładce Newsweeka. Wygląda na zezowate oko na przyspieszony kurs moralnej reanimacji. Coś takiego by się przydało naszemu atrakcyjnemu Kazimierzowi (ale ma nieszczęście pracować dla Goldmana, co za pech). Co łączy te ostatnie rewelacje Spitzera? Jak to co, wydawca. Wszystkie książki, wywiady i wyznania opublikował ostatnio Washington Post. Jeśli to przypadek, to zezowaty jest marsjaninem.
Co zatem nas czeka? Zapewne rychły koniec ery Geithnera, a na pewno poważną walkę polityczną. Obrońcą mas i prześladowcą przebrzydłych bankierów będzie odnowiony, jak to mówią po medialnym liftingu specjalista od ścigania przestępstw finansowych Eliot Spitzer. Zezowaty powie cynicznie: jakie czasy, takie wartości. Skoro zapisy księgowe są wirtualne, nie oczekujcie niczego innego od moralności, a także stróżów prawa. Kazio jest na tym tle całkiem znośny, potrzebuje tylko dobrego marketingu i - co najważniejsze - dobrego wydawcy. Z Washington Post jeszcze nikt nie wygrał, drżyj Goldmanie! WaPo potrafi tak wybielić, jak potrafi oczernić, wszystko w imię wolności słowa i demokracji. Białe zmieszane z czarnym daje szare. Bardzo, ale to bardzo.
Poczytaj **************
http://zezorro.blogspot.com/2009/03/tarpan-balcerowicza.html
http://zezorro.blogspot.com/2009/03/all-is-for-goldman.html
http://www.newsweek.com/id/194590/page/1
http://www.slate.com/id/2213942/?from=rss
http://www.slate.com/id/2214407/?from=rss
***********************
MFW jest zezowate
Jak donosi niezawodne Polskie Radio
To nie jest właściwie news, ma kilka dni, a nawet dłużej. Przypomnę, że na Mikołaja zezowaty ostrzegał, że to nam grozi. W lutym twierdził, że to nastąpi. Co prawda, miał cichą nadzieję, że jednak nie, ale doświadczenie uczy, że politycy lubią bezczynność, a w kampanii wyborczej czarne nie jest czarne. Przed miesiącem prosiłem, abyście w obliczu oczywistości zjazdu koniunktury notowali skrzętnie, co kto mówi, po kolei. Dziś to proste, wystarczy gógol.
Nadzieja, rozbudzona i propagandowo podtrzymywana, poddaje się jednak z trudem realiom. Nie dalej jak przed kilkoma dniami jeden ze skądinąd sympatycznych ekonomistów uczył mnie tu pokory, w odpowiedzi na moje wyzwanie do zakładu: zezowaty stawia, że będzie recesja, nie dalej niż... czeka na stawki. Dziś zezowaty pokazuje lekcję pokory i odwołuje zakłady. Nie ma się już o co zakładać, bicie leżącego nie honor.
Na koniec najważniejsze. Ja to wiedziałem, wiedzieli inni. Dlaczego nikt z naszych sterników nie zrobił praktycznie nic, aby temu przeciwdziałać? Słuchajcie zatem zezowatego, notujcie, kto co mówił, robił, obiecywał, nawoływał. Przez pryzmat oceny wpływu tych działań na dobrobyt swojego portfela i przyszłości dzieci, oceńcie przydatność pięknych twarzy, stających w konkursie piękności w nadchodzących wyborach. To piękny dzień demokracji. Co prawda rzadko coś zmienia, ale warto mieć choć dobre i pielęgnowane wspomnienia.
W tym roku Polska gospodarka znajdzie się w recesji - twierdzi w swoim najnowszym raporcie Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Fundusz skorygował wcześniejsze prognozy i przedstawił jeszcze bardziej pesymistyczny scenariusz dla całego świata.
W październiku Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewidywał, że polska gospodarka zanotuje wzrost gospodarczy na poziomie 3,8%. Najnowszy raport mówi, że PKB naszego kraju spadnie o 0.7%. Jeśli przewidywania te się potwierdzą, będzie to najgorszy wynik polskiej gospodarki od 17 lat. Mimo złej prognozy, Polska i tak będzie w lepszej sytuacji od innych państw naszego regionu. Recesja w Czechach, na Słowacji i na Węgrzech ma wynieść od 2 do 3,5 %.
Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego kryzys gospodarczy na całym świecie będzie głębszy niż przewidywano. Gospodarka w strefie Euro skurczy się o 4,2% a w Stanach Zjednoczonych o 2,8%. Według raportu Europa będzie tkwiła w recesji jeszcze w przyszłym roku, USA w tym czasie wyjdą na zero. Polska w 2010 roku zanotuje wzrost gospodarczy ale będzie on niższy od przewidywanego i wyniesie tylko 1,3 %.
To nie jest właściwie news, ma kilka dni, a nawet dłużej. Przypomnę, że na Mikołaja zezowaty ostrzegał, że to nam grozi. W lutym twierdził, że to nastąpi. Co prawda, miał cichą nadzieję, że jednak nie, ale doświadczenie uczy, że politycy lubią bezczynność, a w kampanii wyborczej czarne nie jest czarne. Przed miesiącem prosiłem, abyście w obliczu oczywistości zjazdu koniunktury notowali skrzętnie, co kto mówi, po kolei. Dziś to proste, wystarczy gógol.
Nadzieja, rozbudzona i propagandowo podtrzymywana, poddaje się jednak z trudem realiom. Nie dalej jak przed kilkoma dniami jeden ze skądinąd sympatycznych ekonomistów uczył mnie tu pokory, w odpowiedzi na moje wyzwanie do zakładu: zezowaty stawia, że będzie recesja, nie dalej niż... czeka na stawki. Dziś zezowaty pokazuje lekcję pokory i odwołuje zakłady. Nie ma się już o co zakładać, bicie leżącego nie honor.
Na koniec najważniejsze. Ja to wiedziałem, wiedzieli inni. Dlaczego nikt z naszych sterników nie zrobił praktycznie nic, aby temu przeciwdziałać? Słuchajcie zatem zezowatego, notujcie, kto co mówił, robił, obiecywał, nawoływał. Przez pryzmat oceny wpływu tych działań na dobrobyt swojego portfela i przyszłości dzieci, oceńcie przydatność pięknych twarzy, stających w konkursie piękności w nadchodzących wyborach. To piękny dzień demokracji. Co prawda rzadko coś zmienia, ale warto mieć choć dobre i pielęgnowane wspomnienia.
środa, 22 kwietnia 2009
Do contanga trzeba dwojga
Na ropie jest contango. Nie, nie tańczą na baryłkach. To zjawisko, gdy futures (kontrakty na przyszłe dostawy) są zdecydowanie wyższe od dostaw bieżących (spot). W normalnych warunkach futures powinny być równe spot z dokładnością do cen przechowania i transportu. Różnice między cenami, a zwłaszcza ich ruchy, wskazują traderom, jak czułe igły barometrów, kierunki rynku. Oczywiście różnice cen istnieją zawsze, niemniej contango to sytuacja wyjątkowa, bowiem teoria ekonomii mówi, że w dłuższym okresie musi wygasnąć.
Nie jest tak, że ceny mogą wariować w jedną stronę. Jest też przeciwieństwo contango, mianowicie backwardation, kiedy ceny spot są wyższe od futures. To sytuacja, kiedy na rynku brakuje ropy (rynek wycenia że w przyszłości będzie więcej).
Jeśli contango jest uporczywe (a z tym mamy do czynienia teraz) to znaczy coś poważnego. Stąd warto przeczytać artykuł Joanny Kamińskiej z Financial Timesa, który się sprawą zajmuje, choćby dla rysunków. Przy okazji ropy warto przemyśleć mechanizm budowania cen frachtu. Jak pokazuje cytat jednego z doświadczonych maklerów, spora część fachowców nie ma pojęcia co się dzieje i wychodzi im, że armatorzy są idiotami. Armatorzy jednak idiotami nie są, a ceny mają uzasadnienie ekonomiczne. Tankowiec można wyczarterować dziś za kilka procent normalnej stawki, co nie wystarcza nawet na opłacenie załogi. Jednak tankowce pływają za te grosze. Dlaczego? Ponieważ nikt nie chce dać więcej. Nie ma roboty, a okręt spłacać - co miesiąc - trzeba. Gorzej. Niezależnie od tego, czy pływa, czy nie, trzeba go utrzymywać. Gorzej. Cumowanie jest kosztowne, więc lepiej żeby cały czas był na morzu.
Mamy contango uporczywe, jeszcze takiego nie było. Co to znaczy? Ropa nie może odbić do góry, choćby chciała, deflacja i długa recesja/stag-deflacja. To mówi baltic dry index tanker BDIT, a zezowaty słucha, obserwuje i pisze.
Nie jest tak, że ceny mogą wariować w jedną stronę. Jest też przeciwieństwo contango, mianowicie backwardation, kiedy ceny spot są wyższe od futures. To sytuacja, kiedy na rynku brakuje ropy (rynek wycenia że w przyszłości będzie więcej).
Jeśli contango jest uporczywe (a z tym mamy do czynienia teraz) to znaczy coś poważnego. Stąd warto przeczytać artykuł Joanny Kamińskiej z Financial Timesa, który się sprawą zajmuje, choćby dla rysunków. Przy okazji ropy warto przemyśleć mechanizm budowania cen frachtu. Jak pokazuje cytat jednego z doświadczonych maklerów, spora część fachowców nie ma pojęcia co się dzieje i wychodzi im, że armatorzy są idiotami. Armatorzy jednak idiotami nie są, a ceny mają uzasadnienie ekonomiczne. Tankowiec można wyczarterować dziś za kilka procent normalnej stawki, co nie wystarcza nawet na opłacenie załogi. Jednak tankowce pływają za te grosze. Dlaczego? Ponieważ nikt nie chce dać więcej. Nie ma roboty, a okręt spłacać - co miesiąc - trzeba. Gorzej. Niezależnie od tego, czy pływa, czy nie, trzeba go utrzymywać. Gorzej. Cumowanie jest kosztowne, więc lepiej żeby cały czas był na morzu.
Mamy contango uporczywe, jeszcze takiego nie było. Co to znaczy? Ropa nie może odbić do góry, choćby chciała, deflacja i długa recesja/stag-deflacja. To mówi baltic dry index tanker BDIT, a zezowaty słucha, obserwuje i pisze.
Zezowaty ma stres
Zezowaty ma stres. Ma zdać test, bo poprzedni oblał. Tak, wszystko ma obcykane z instruktorem, takie śmieszne nazwisko - Gauleiter, czy jakoś tak. Byli na placu już ze cztery razy. Tam pod tym największym komunalnym cmentarzu jest taki ooogromny zarąbisty plac. Młodzi tam palą gumę, a policja pali głupa, bo to między dwoma gminami jest, a dokładnie prawie na granicy powiatu, więc niebiescy wolą dać spokój umarłym i żywym i dyskretnie omijają miejsce. Tam, wieczorami, pociągnąwszy solidnie z małpki, instruktor pokazywał Zezowatemu wszystkie tajniki, tak że teraz zezowaty robi ósemki do tyłu prawie bez trzymanki i bez patrzenia za siebie. W sumie naprawdę lepiej, żeby jechał na wyczucie, bo jego wzrokowi, Gauleiter raczej nie dowierza.
Wykrakał. Wczoraj w trakcie ostatniego szlifunku, jak już się poczuł za luźno, a Gauleiter akurat przydrzemał, zezowaty miał mały crash-test. Wjechał tyłem w murek, tak że furmanka da teraz zarobić ubezpieczalni i warsztatowi. Podobno jest kryzys jakiś, czy coś ,to powinni się cieszyć. Gauleiter od razu wytrzeźwiał i sypnął taką wiązankę, że świeże kwiatki na grobach za murem powiędły, mimo je już przymrozków nie ma.
Będzie spoko, te jazdy to tylko szynka taka, znaczy się szykana. Normalnie wszystko jest ugadane, a Zezowaty zakuwa co wieczór punkty na pamięć, bo mu Gauleiter wszystko ładnie na kartce przyniósł. 24c, 25a, 27d, 28a... mamrocze pod nosem. Nie jest łatwo. Doszedł już do trzydziestego. Myli sie raz na dziesięć na wyrywki, ale ani razu po kolei. Właściwie to dobrze że crashował furmankę Gauleiterowi. Zamiast robić ósemki tyłem mógł od razu zakuć te testy i po zawodach. Wychodzi na to, że instruktorowi się po prostu nudzi, albo lubi robotę i chce poczuć wiosnę i wiatr głaszczący wystawiony za okno łokieć. Ma się ten styl. Chyba że lubi pociągać z małpki pod cmentarzem. Jak by nie było, furmanka w warsztacie, blacharz ma robotę, Zezowaty kuje, a testy będą zdane na blachę, nomen omen. Tak się kaszle.
Ten facet na górze to Gauleiter, kliknij jak chcesz, ale podobno jest znany. Fachowcy z branży nie zostawiają na nim suchej nitki, mówią że jak chce się testować, to niech sobie zamówi dziewiętnaście cudów świata z agencji, którą polecał ostatnio były prokurator stanu NY, były zdjęcia w gazetach, bracie na pierwszych stronach. Podobno nadepnął na odcisk Silvermanowi. Coś w tym musi być, bo lalunia co z nim na tych zdjęciach casting miała, brała podobno więcej za godzinę, niż prawnik Silvermana, a ten tani nie jest. No więc jak już chce się koniecznie sprawdzać, to niech skutecznie sprawdzi te dziewiętnaście mgnień wiosny, taki mały test obciążeniowy. Zezowaty nie za bardzo skumał, o co biega, bo ten obciążeniowy (gumy nie mają, czy co?) test to po amerykańsku stress-test jest, a zezowaty żadnego stresu tu nie widzi i nawet chciał już się z instruktorem zakładać, że bez stresu skutecznie zaliczy taki rajski test. Dobrze że idea upadła. To było właśnie tego dnia, jak zezowaty crashował murek. Tak się rozmarzył, że oczy całkiem mu zaszły mgłą, a Gauleiter - najwyraźniej też poruszony - pociągnął dodatkową małpkę i zasnął.
Teraz Zezowaty jest mądrzejszy. Nie robi się głupich zakładów, a tym bardziej się o nich nie myśli. Test trza zaliczyć, furmankę wyklepać, a o klepaniu cudów pomyślimy później....
Krótko mówiąc jeden z byłych szefów FED - to taki bank centralny jest - wczoraj powiedział, że nie wie, co chce Gauleiter tym testem udowodnić. Zezowaty ma tylko stres, a i tak wiadomo, że zdać musi, bo kto będzie po zakąskę jeździł, Gauleiter? Po wypiciu dwóch małpek może? Zezowaty ma zdać i wie o tym, dlatego jest spokojny, ale mimo wszystko stres, taki test.
Wykrakał. Wczoraj w trakcie ostatniego szlifunku, jak już się poczuł za luźno, a Gauleiter akurat przydrzemał, zezowaty miał mały crash-test. Wjechał tyłem w murek, tak że furmanka da teraz zarobić ubezpieczalni i warsztatowi. Podobno jest kryzys jakiś, czy coś ,to powinni się cieszyć. Gauleiter od razu wytrzeźwiał i sypnął taką wiązankę, że świeże kwiatki na grobach za murem powiędły, mimo je już przymrozków nie ma.
Będzie spoko, te jazdy to tylko szynka taka, znaczy się szykana. Normalnie wszystko jest ugadane, a Zezowaty zakuwa co wieczór punkty na pamięć, bo mu Gauleiter wszystko ładnie na kartce przyniósł. 24c, 25a, 27d, 28a... mamrocze pod nosem. Nie jest łatwo. Doszedł już do trzydziestego. Myli sie raz na dziesięć na wyrywki, ale ani razu po kolei. Właściwie to dobrze że crashował furmankę Gauleiterowi. Zamiast robić ósemki tyłem mógł od razu zakuć te testy i po zawodach. Wychodzi na to, że instruktorowi się po prostu nudzi, albo lubi robotę i chce poczuć wiosnę i wiatr głaszczący wystawiony za okno łokieć. Ma się ten styl. Chyba że lubi pociągać z małpki pod cmentarzem. Jak by nie było, furmanka w warsztacie, blacharz ma robotę, Zezowaty kuje, a testy będą zdane na blachę, nomen omen. Tak się kaszle.
Ten facet na górze to Gauleiter, kliknij jak chcesz, ale podobno jest znany. Fachowcy z branży nie zostawiają na nim suchej nitki, mówią że jak chce się testować, to niech sobie zamówi dziewiętnaście cudów świata z agencji, którą polecał ostatnio były prokurator stanu NY, były zdjęcia w gazetach, bracie na pierwszych stronach. Podobno nadepnął na odcisk Silvermanowi. Coś w tym musi być, bo lalunia co z nim na tych zdjęciach casting miała, brała podobno więcej za godzinę, niż prawnik Silvermana, a ten tani nie jest. No więc jak już chce się koniecznie sprawdzać, to niech skutecznie sprawdzi te dziewiętnaście mgnień wiosny, taki mały test obciążeniowy. Zezowaty nie za bardzo skumał, o co biega, bo ten obciążeniowy (gumy nie mają, czy co?) test to po amerykańsku stress-test jest, a zezowaty żadnego stresu tu nie widzi i nawet chciał już się z instruktorem zakładać, że bez stresu skutecznie zaliczy taki rajski test. Dobrze że idea upadła. To było właśnie tego dnia, jak zezowaty crashował murek. Tak się rozmarzył, że oczy całkiem mu zaszły mgłą, a Gauleiter - najwyraźniej też poruszony - pociągnął dodatkową małpkę i zasnął.
Teraz Zezowaty jest mądrzejszy. Nie robi się głupich zakładów, a tym bardziej się o nich nie myśli. Test trza zaliczyć, furmankę wyklepać, a o klepaniu cudów pomyślimy później....
Krótko mówiąc jeden z byłych szefów FED - to taki bank centralny jest - wczoraj powiedział, że nie wie, co chce Gauleiter tym testem udowodnić. Zezowaty ma tylko stres, a i tak wiadomo, że zdać musi, bo kto będzie po zakąskę jeździł, Gauleiter? Po wypiciu dwóch małpek może? Zezowaty ma zdać i wie o tym, dlatego jest spokojny, ale mimo wszystko stres, taki test.
wtorek, 21 kwietnia 2009
Pochodna plajty? - zysk, albo polisa na życie
Niebywałe cuda dzieją się za pomocą kreatywnej księgowości i instrumentów pochodnych za oceanem. Trupy ożywają, zombie tańczą, a niewypłacalne banki mają - jeden za drugim - kolosalne zyski. Wydaje się wszelako, że mistrz ceremonii trochę przesadził i wrzucił za dużo koksu do pieca. Po informacji, że kolejny bank-wydmuszka, stworzony z fuzji Bank of America, Merrill Lynch oraz Countrywide Financial, ma rekordowe zyski, giełdy z zachwytu wczoraj zanurkowały w panice. Wiara przenosi góry, a brak wiary - jak widać - przynosi doły.
Cóż jest takiego w zyskach BoA, co podważa wiarę w instytucje finansowe? Geneza powstania tej wydmuszki, która - jak zezowaty tu pisał - powinna nazywać się Lynch America Countrywide. Jak by nie malować trupa, nadal pozostaje martwy, a im bardziej będziemy szukać u niego odruchów życia, tym martwiej będzie leżał.
Przy okazji warto przyjrzeć się mechanizmom, które umożliwiły tę kreatywną księgowość, dzięki którym upadły i niewypłacalny bank może z całym spokojem wydrukować rewelacyjne wyniki finansowe, w środku kryzysu bankowego. Kluczem są przepisy księgowe, a konkretnie rekomendacje standardów księgowych FASB, które odstąpiło od zasad GAAP, dotyczących księgowania wszystkich aktywów według ich aktualnej wyceny rynkowej. Obecnie można stosować zasady kreatywnej księgowości z księżyca, wpisując np. nominalne wartości posiadanych papierów wartościowych, podczas gdy rynek może je wyceniać na 20% wartości. Czytelnik poprawnie zgaduje, że ta - nazwijmy ją elegancko różnica księgowa - jest właśnie kapitałem którego banki nie mają, a który mieć powinny, żeby móc funkcjonować. Jakie to proste, prawa strona równa się lewej, cały sekret księgowości. Co zrobić, jak nijak się nie równa, bo coś, czego nie ma nie równa się czemuś co jest (to już kwestia ontologiczna, czyli filozofia)? Jak to co, zmienić zasady.
Dzięki kreatywnej księgowości CitiBank na przykład podał zupełnie niewiarygodny zysk w pierwszym kwartale z handlu papierami wartościowymi, wynoszący 2,5 mld, co odpowiada ni mniej, ni więcej, tylko 1/8 obecnej kapitalizacji Citi! Jeśli pan Vikram Pandit mógłby utrzymać taką rentowność, to w ciągu dwóch lat mógłby Citi podwoić. Nie trzeba być filozofem, żeby zgadnąć, że trup z pustą kieszenią nie jest panem świata, a księgowy odlot to jedno wielkie oszustwo.
Najciekawsze jest jednak to, że zawiłości ekonomiczne schematu pompowania zysku są na tyle nieprzejrzyste, że nawet na Bloombergu gubią się w tłumaczeniach. Twierdzą na przykład, że zyski Citi uzyskano dzięki tradycyjnym zasadom księgowania handlu własnymi długami z dyskontem, czyli - mówiąc po ludzku - Pandit kupił za gotówkę część swoich zobowiązań i dzięki temu, że Citi ma kłopoty, zrobił to z dużym upustem, więc na rachunku kapitałowym pojawił się zysk. Podwójna bujda i nieporozumienie, które warto wziąć pod mikroskop, bo kryje się za nim prawdziwy powód i chronologia spektaklu Geithnera ze zmianami zasad FASB.
Po pierwsze, operacje handlowe na własnych zobowiązaniach (długach) nie są w stanie wygenerować dochodu, a tym bardziej zysku, co najwyżej mogą ograniczyć stratę. Citi z operacji na własnym długu odnotowało jednak 2,5 mld zysku, w operacjach tradycyjnych - karty kredytowe, kredyty hipo itd. - wykazując spadek obrotów i stratę! Tak, ale tylko wg reguł tradycyjnych. To jest zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Wyobraźmy sobie, że masz dług 100 zł u kolegi. Bardzo ci ciężko, poza tym kumpel wie, że jak się odkujesz, pomożesz mu, a przynajmniej postawisz dobrą flaszkę. Nie chce cię za bardzo dusić, bo wie, że już przy tobie zarobił. Co robi? Z okazji świąt Wielkiejnocy daruje ci dług! Czy masz z tego tytułu dochód, nie wspominając o zysku? Nic a nic. Z powodu zdarzeń nadzwyczajnych (zysk nadzwyczajny) część twoich długów zniknęła, niemniej nigdy, ale to nigdy w życiu - jakby nie było zniknięcie cudowne - storno długu nie przeistoczy się w dochód, czyli z lewej strony (zobowiązania) nie przejdzie na prawą stronę (aktywa) z lewej ujemnej na prawą dodatnią. Minus minus równa się co prawda plus, ale nie wolno umorzenia długu - z powodów opisanych powyżej - przenosić na stronę aktywów! Wolno, nie wolno, w księgowości tradycyjnej, w kreatywnej natomiast to właśnie się wydarzyło.
To dopiero początek, jest jeszcze kwestia jak ujemną stratę przekuć w dodatni zysk? Mało kto mechanizm zrozumiał, a jest to wierna kalka opisanej przez zezowatego dojnej krowy AIG, zasilającej w bezcenne (bo darmowe) dziesiątki miliardów zombie-banki. Stało się to za pomocą dobrych, sprawdzonych derywatów, a mianowicie kontraktów CDS.
W skrócie operacja zysku z trupa wygląda następująco. Citi kupuje na siebie (na kredyty/kontrakty finansowe, które zawiera) CDS. Wartość nominalna tych kontraktów na wypadek upadłości jest równa dokładnie 100% nominału. Wiemy, że rynek wycenia większość papierów Citi, zabezpieczonych hipotekami, np. CDO, grubo poniżej wartości nominalnej, np. od 20 do 80%. Citi upłynnia zabezpieczone kontrakty przez zaprzyjaźnioną firmę tak, aby wróciły do niej w następnym okresie rozrachunkowym, poprzez pożyczkę (jak w akcjach lub złocie) lub inny mechanizm, czasowo eksportujący brzydko pachnące papiery wartościowe poza bilans Citi. Cały czas pamiętajmy, że te kontrakty bazowe, sprzedane (choć tymczasowo, nikt nie jest taki głupi, żeby się dać z nimi ożenić na stałe!) z dużym dyskontem np. za 30% nominału, dają wpływ równo 30 % nominału i dla nabywcy nie jest tajemnicą, że ich dalej nie sprzeda, a wydusić z nich rzeczywisty zarobek będzie bardzo trudno. Właśnie z tych to powodów zresztą te papiery mają tak niską wycenę, są ryzykowne i wymagają dużo pracy.
Mamy zatem w kasie zaksięgowane dochody na 30% wartości. Gdzie więc zysk? Otóż zysk, drogi Watsonie to 70% różnicy, które mamy w pozycji zyski nadzwyczajne z operacji handlowych na papierach opartych o własne zobowiązania. Kontrakt CDS jest zapisany w pozycji aktywa, dzięki zmienionym zasadom FASB, z wartością 100%! Dotychczas operacja handlu pochodnymi na własnych papierach skutkowałaby zapisem po lewej stronie 30% (wpłynęło) i po prawej stronie (zdjęto) według wartości transakcyjnej, rynkowej czyli 30%. Skutek: zero. Ale dziś jest inaczej, jest zdecydowanie lepiej. Po lewej stronie 30% (wpłynęło) i po prawej stronie (zdjęto) oraz 100% z tytułu wartości księgowej nowego aktywa - polisy na własną śmierć. Rezultat: zysk 70%. Piękne, czyste, oczywiste.
Opisany powyżej mechanizm jest tak kosmiczny i hucpiarski, że niewielu go jeszcze rozumie, ale zezowaty zapewnia, że jest prawdziwy, legalny (od dwóch tygodni) i absolutnie pewny w działaniu - patrz uśmiechnięta twarz Vikrama Pandita z Citi. Jaka jest dziś recepta na śmierć finansową? Pochodna. Pochodna plajty równa się czysty zysk. Bardziej tradycyjna wersja machinacji jest bardzo stara i pokazuje, że Herr Geithner nie jest żadnym nowatorem. To stara dobra polisa na życie. Człowiek znika, koroner podpisuje akt zgonu, bank wypłaca premię, a wdowa żyje potem długo i szczęśliwie (tak przynajmniej jest w scenariuszu)...
Cóż jest takiego w zyskach BoA, co podważa wiarę w instytucje finansowe? Geneza powstania tej wydmuszki, która - jak zezowaty tu pisał - powinna nazywać się Lynch America Countrywide. Jak by nie malować trupa, nadal pozostaje martwy, a im bardziej będziemy szukać u niego odruchów życia, tym martwiej będzie leżał.
Przy okazji warto przyjrzeć się mechanizmom, które umożliwiły tę kreatywną księgowość, dzięki którym upadły i niewypłacalny bank może z całym spokojem wydrukować rewelacyjne wyniki finansowe, w środku kryzysu bankowego. Kluczem są przepisy księgowe, a konkretnie rekomendacje standardów księgowych FASB, które odstąpiło od zasad GAAP, dotyczących księgowania wszystkich aktywów według ich aktualnej wyceny rynkowej. Obecnie można stosować zasady kreatywnej księgowości z księżyca, wpisując np. nominalne wartości posiadanych papierów wartościowych, podczas gdy rynek może je wyceniać na 20% wartości. Czytelnik poprawnie zgaduje, że ta - nazwijmy ją elegancko różnica księgowa - jest właśnie kapitałem którego banki nie mają, a który mieć powinny, żeby móc funkcjonować. Jakie to proste, prawa strona równa się lewej, cały sekret księgowości. Co zrobić, jak nijak się nie równa, bo coś, czego nie ma nie równa się czemuś co jest (to już kwestia ontologiczna, czyli filozofia)? Jak to co, zmienić zasady.
Dzięki kreatywnej księgowości CitiBank na przykład podał zupełnie niewiarygodny zysk w pierwszym kwartale z handlu papierami wartościowymi, wynoszący 2,5 mld, co odpowiada ni mniej, ni więcej, tylko 1/8 obecnej kapitalizacji Citi! Jeśli pan Vikram Pandit mógłby utrzymać taką rentowność, to w ciągu dwóch lat mógłby Citi podwoić. Nie trzeba być filozofem, żeby zgadnąć, że trup z pustą kieszenią nie jest panem świata, a księgowy odlot to jedno wielkie oszustwo.
Najciekawsze jest jednak to, że zawiłości ekonomiczne schematu pompowania zysku są na tyle nieprzejrzyste, że nawet na Bloombergu gubią się w tłumaczeniach. Twierdzą na przykład, że zyski Citi uzyskano dzięki tradycyjnym zasadom księgowania handlu własnymi długami z dyskontem, czyli - mówiąc po ludzku - Pandit kupił za gotówkę część swoich zobowiązań i dzięki temu, że Citi ma kłopoty, zrobił to z dużym upustem, więc na rachunku kapitałowym pojawił się zysk. Podwójna bujda i nieporozumienie, które warto wziąć pod mikroskop, bo kryje się za nim prawdziwy powód i chronologia spektaklu Geithnera ze zmianami zasad FASB.
Po pierwsze, operacje handlowe na własnych zobowiązaniach (długach) nie są w stanie wygenerować dochodu, a tym bardziej zysku, co najwyżej mogą ograniczyć stratę. Citi z operacji na własnym długu odnotowało jednak 2,5 mld zysku, w operacjach tradycyjnych - karty kredytowe, kredyty hipo itd. - wykazując spadek obrotów i stratę! Tak, ale tylko wg reguł tradycyjnych. To jest zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Wyobraźmy sobie, że masz dług 100 zł u kolegi. Bardzo ci ciężko, poza tym kumpel wie, że jak się odkujesz, pomożesz mu, a przynajmniej postawisz dobrą flaszkę. Nie chce cię za bardzo dusić, bo wie, że już przy tobie zarobił. Co robi? Z okazji świąt Wielkiejnocy daruje ci dług! Czy masz z tego tytułu dochód, nie wspominając o zysku? Nic a nic. Z powodu zdarzeń nadzwyczajnych (zysk nadzwyczajny) część twoich długów zniknęła, niemniej nigdy, ale to nigdy w życiu - jakby nie było zniknięcie cudowne - storno długu nie przeistoczy się w dochód, czyli z lewej strony (zobowiązania) nie przejdzie na prawą stronę (aktywa) z lewej ujemnej na prawą dodatnią. Minus minus równa się co prawda plus, ale nie wolno umorzenia długu - z powodów opisanych powyżej - przenosić na stronę aktywów! Wolno, nie wolno, w księgowości tradycyjnej, w kreatywnej natomiast to właśnie się wydarzyło.
To dopiero początek, jest jeszcze kwestia jak ujemną stratę przekuć w dodatni zysk? Mało kto mechanizm zrozumiał, a jest to wierna kalka opisanej przez zezowatego dojnej krowy AIG, zasilającej w bezcenne (bo darmowe) dziesiątki miliardów zombie-banki. Stało się to za pomocą dobrych, sprawdzonych derywatów, a mianowicie kontraktów CDS.
W skrócie operacja zysku z trupa wygląda następująco. Citi kupuje na siebie (na kredyty/kontrakty finansowe, które zawiera) CDS. Wartość nominalna tych kontraktów na wypadek upadłości jest równa dokładnie 100% nominału. Wiemy, że rynek wycenia większość papierów Citi, zabezpieczonych hipotekami, np. CDO, grubo poniżej wartości nominalnej, np. od 20 do 80%. Citi upłynnia zabezpieczone kontrakty przez zaprzyjaźnioną firmę tak, aby wróciły do niej w następnym okresie rozrachunkowym, poprzez pożyczkę (jak w akcjach lub złocie) lub inny mechanizm, czasowo eksportujący brzydko pachnące papiery wartościowe poza bilans Citi. Cały czas pamiętajmy, że te kontrakty bazowe, sprzedane (choć tymczasowo, nikt nie jest taki głupi, żeby się dać z nimi ożenić na stałe!) z dużym dyskontem np. za 30% nominału, dają wpływ równo 30 % nominału i dla nabywcy nie jest tajemnicą, że ich dalej nie sprzeda, a wydusić z nich rzeczywisty zarobek będzie bardzo trudno. Właśnie z tych to powodów zresztą te papiery mają tak niską wycenę, są ryzykowne i wymagają dużo pracy.
Mamy zatem w kasie zaksięgowane dochody na 30% wartości. Gdzie więc zysk? Otóż zysk, drogi Watsonie to 70% różnicy, które mamy w pozycji zyski nadzwyczajne z operacji handlowych na papierach opartych o własne zobowiązania. Kontrakt CDS jest zapisany w pozycji aktywa, dzięki zmienionym zasadom FASB, z wartością 100%! Dotychczas operacja handlu pochodnymi na własnych papierach skutkowałaby zapisem po lewej stronie 30% (wpłynęło) i po prawej stronie (zdjęto) według wartości transakcyjnej, rynkowej czyli 30%. Skutek: zero. Ale dziś jest inaczej, jest zdecydowanie lepiej. Po lewej stronie 30% (wpłynęło) i po prawej stronie (zdjęto) oraz 100% z tytułu wartości księgowej nowego aktywa - polisy na własną śmierć. Rezultat: zysk 70%. Piękne, czyste, oczywiste.
Opisany powyżej mechanizm jest tak kosmiczny i hucpiarski, że niewielu go jeszcze rozumie, ale zezowaty zapewnia, że jest prawdziwy, legalny (od dwóch tygodni) i absolutnie pewny w działaniu - patrz uśmiechnięta twarz Vikrama Pandita z Citi. Jaka jest dziś recepta na śmierć finansową? Pochodna. Pochodna plajty równa się czysty zysk. Bardziej tradycyjna wersja machinacji jest bardzo stara i pokazuje, że Herr Geithner nie jest żadnym nowatorem. To stara dobra polisa na życie. Człowiek znika, koroner podpisuje akt zgonu, bank wypłaca premię, a wdowa żyje potem długo i szczęśliwie (tak przynajmniej jest w scenariuszu)...
Subskrybuj:
Posty (Atom)