Całe moje dwudziestokilkuletnie życie zmagam się ze współczesną plagą cywilizacyjną, jaką jest nadwaga (skutek „mądrego” karmienia moich babć). W związku z tym, kawał życia poświęciłam na próby odchudzenia się i na zdobywanie wiedzy o tak zwanym „zdrowym odżywianiu”. Po latach błądzenia w końcu udało mi się trafić na promyczek nadziei, na sposób odżywiania (jednocześnie rozszerzający się na swego rodzaju filozofię życiową), który okazał się faktycznie zdrowy i sensowny, a przy tym zadaje kłam wszystkiemu temu, co od lat wpajają nam mądrzy dietetycy i lekarze. Doszłam w ten sposób go kilku wniosków:
· Cała współczesna piramida żywieniowa jest jednym wielkim kłamstwem
· Do bycia najedzonym absolutnie nie potrzebujemy chleba i innych produktów zbożowych
· Codzienne dolegliwości typu przemęczenie, bóle głowy, niestrawności, problemy skórne i wiele innych NIE SĄ czymś normalnym (mimo, że cierpi na to stanowcza większość społeczeństwa)
· Komuś bardzo, ale to bardzo zależy na tym, żeby nas wykończyć a przemysł spożywczy, kosmetyczny i farmaceutyczny są do tego narzędziami idealnymi.
Ale może od początku: odkąd osiągnęłam wiek lat kilkunastu i moja nadmierna waga zaczęła mi przeszkadzać, czepiałam się różnych diet i ćwiczeń (aczkolwiek w granicach rozsądku). Przewałkowałam temat na wiele, wiele sposobów, od liczenia kalorii, przez wykluczanie pewnych produktów, próby uprawiania sportu, aż po oczyszczające głodówki. Aż w końcu zmądrzałam na tyle, że odżywianie stało się dla mnie nie tyle sposobem na schudnięcie, co receptą na zapewnienie sobie zdrowia, a przy okazji zaobserwowałam kilka zjawisk, które napędzają cały przemysł spożywczo-farmaceutyczny.
Żeby nie przedłużać, podaję podstawowe założenia diety paleolitycznej (co dieta wyklucza):
· produkty zbożowe (chleb, makarony, owsianki, wypieki, wszelkiego rodzaju ciasteczka, ale również ryż i kasze – chociaż tutaj kwestia jest dyskusyjna)
· nabiał (oprócz masła)
· nienasycone tłuszcze roślinne (dopuszczalna jest oliwa z oliwek, czy inny wartościowy olej roślinny, spożywany WYŁĄCZNIE na zimno)
· warzywa strączkowe (z podobnych względów, co zboża – za chwilę rozwinę temat)
· produkty mocno przetworzone i napakowane chemią (słodycze, słone przekąski, fasto foody, wszelkie produkty typu „light” – generalnie, ogromną ilość rzeczy, łatwiej wymienić to, co wolno, zamiast tego, czego nie wolno)
Skąd taki, a nie inny jadłospis? Otóż, dieta paleolityczna zakłada, że nasz genotyp ukształtował się ostatecznie w paleolicie (2 mln lat temu) i taka, a nie inna dieta, będzie dla nas najbardziej zdrowa i optymalna. Od początków osadniczego trybu życia (a zarazem uprawiania roślin i oswajania zwierząt) minęło tak niewiele czasu (ok. 10 tys lat), że nasz układ pokarmowy nie przystosował się do końca do jedzenia zbóż i nabiału.
Żeby szerzej nakreślić temat i oświecić nieco tych, którzy z dietą tą jeszcze się nie spotkali, rozwinę każdy z poprzednich punktów, w miarę moich możliwości.
Zboża – podstawa piramidy żywieniowej. Cud nad cudy! Dużo, tanio, pożywnie, ale absolutnie nie zdrowo. Zboża bowiem zawierają szkodliwe dla nas substancje, takie jak lektyny i kwas fitynowy. Lektyny burzą prawidłową pracę jelit i powodują mikrouszkodzenia w wyściółce jelit (a tym samym – przyczyniają się do uwalniania toksyn do krwiobiegu i zaburzają w ten sposób gospodarkę hormonalną). Kwas fitynowy, z kolei, zaburza przyswajanie pewnych pierwiastków(m. in. magnezu, i wapnia) i powoduje znaczne ich niedobory w organizmie. Do tego dochodzi jeszcze gluten, który jest bardzo silnym alergenem.
Nabiał – znaczna większość ludzi w mniejszym lub większym stopniu cierpi na nietolerancję laktozy (i nawet o tym nie wie!). Produkty mleczne (mleko, sery, twarogi, jogurty) są bardzo silnym alergenem, a i niewiele osób zdaje sobie sprawę, że ich problemy z trądzikiem albo i z innymi alergiami mogą być powodowane przez nabiał. Życiowy przykład: znam osobę od lat uczuloną na trawy. W momencie, gdy osobnik ten wykluczył ze swojego jadłospisu mleko, alergia znikła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Tłuszcze roślinne – w wielkim uproszczeniu: nienasycone tłuszcze roślinne są be. Oleje płynne, na których smażymy (rzepakowy, słonecznikowy i inne) są wyjątkowo niestabilne chemiczne. Już sam kontakt ze światłem i powietrzem może powodować powstawanie rakotwórczych tłuszczów trans. Aż strach pomyśleć, co się z nimi dzieje na patelni, w kontakcie z wysoką temperaturą. To samo się tyczy margaryny (chociaż ona jest tematem na osobny artykuł). Wyjątkiem tutaj jest olej kokosowy – bardzo stabilny (i bardzo zdrowy) tłuszcz, który jest świetny dla naszego serca i smażenie na nim jest niegroźne.
Warzywa strączkowe (również orzeszki ziemne) – również zawierają kwas fitynowy, a do tego są źródłem niepotrzebnych węglowodanów.
Produkty wysoko przetworzone – tutaj chyba komentarz jest zbędny. Wszelkie dodatki, typu sztuczne barwniki, konserwanty, polepszacze smaku, stabilizatory, regulatory kwasowości czy azotany i fosforany to chemia w najczystszej postaci, nie wnosząca absolutnie nic dobrego do naszej diety.
Wszyskie wymienione wyżej produkty są, praktycznie rzecz biorąc, podstawą diety współczesnego człowieka. Co więcej, są znaczącą częścią tak żywo propagowanej piramidy żywieniowej, która z założenia jest błedna. Do czego się to przyczynia? Ano, do szeregu chorób cywilizacyjnych, z otyłością, miażdżycą i cukrzycą na czele. Teraz praktycznie cały rozwinięty świat cierpi na powyższe schorzenia, wszyscy mają (przynajmniej w niewielkim stopniu) zaburzoną gospodarkę hormonalną. Wszyscy są zmęczeni, niemrawi, zestresowani, wszyscy martwią się zbyt wysokim cholesterolem, wszyscy łykają garście tabletek. I interes kwitnie!
A tak naprawdę do racjonajlnego odżywiania wystarczy nam:
· Mięso, ryby, podroby - każde, w każdej formie. Ja osobiście unikam tylko świniny, z racji tego, że jest mało smaczna i jest wartości odżywcze w porównaniu z innymi mięsami są skąpe. Niestety, tutaj liczy się też jakość. Zwierzęta karmione paszami (głownie soją GMO) mają niewłaściwą proporcję kwasów omega-3 (za mało) do omega-6 (za dużo), co przyczynia się do powstawania licznych schorzeń – to następny temat na kolejny artykuł.
· Jaja – zasada taka sama jak przy mięsie, najpewniejsze są te z wolnego wybiegu, ekologiczne.
· Masło – dobry, w miare stabilny tłuszcz do smażenia.
· Warzywa, mnóóóóstwa warzyw (oprócz strączkowych) – chyba nie muszę mówić, że jest to źródło witamin i minerałów?
· Owoce – w ograniczonej ilości, bo poza cennymi wartościami zawierają też dużo cukru, który, ogólnie rzecz biorąc, jest po prostu toksyczny.
· Nasiona i orzechy – byle w umiarze.
Podstawowa zasada paleo mówi: jedz PRAWDZIWE jedzenie, a nie przetworzony syf.
No to teraz zastanówmy się: dlaczego wszystkie mądre głowy tak bardzo propagują jedzenie tak szkodliwych rzeczy, jak produkty zbożowe czy margaryna? Przecież margaryna reklamowana jest nawet jako wspanialy lek obniżający cholesterol!
Otóż zarówno produkty zbożowe, jak i margaryna (oraz większość przetworzonych rzeczy) jest bardzo, bardzo tania w produkcji. Karmienie tym ludności to wspaniały sposób, aby niskim kosztem zapchać nam gęby.
Margaryna prezentuje się o tyle ciekawie, że przyczynia się do miażdżycy i chorób serca (a ponoć obniża cholesterol, który – swoją drogą – jest podstawowym budulcem błon komórkowych i jest nam do życia NIEZBĘDNY), dając w ten sposób zarobić koncernom farmaceutycznym. Masz wysoki cholesterol? Kup margarynę. Masz jeszcze wyższy cholesterol? Kup jeszcze więcej margaryny i kilka opakowań leków w bonusie!
Rozwijając temat, najbardziej otyłymi i najbardziej chorującyjmi na choroby cywilizacyjne krajami, są właśne te, które najmniej wydają na jedzenie, a tym samym, spożywają bardzo dużo śmieciowego jedzenia i produktów zbożowych (Stany Zjednoczone, Chiny, Niemcy, Wielka Brytania). Wniosek z tego taki, że zdrowe odżywianie, niestety, wiąże się ze zwiększonymi wydatkami na pożywienia (ale gwarantuje również oszczędzanie na lekarzach i lekach – więc się opłaca).
Co ja sama wyniosłam z diety paleo? Poza spadkiem wagi (w końcu), znaczną poprawę zdrowia. W koncu udało mi się pozbyć uczucia ciągłego zmęczenia i osowienia, wiecznych bólów głowy, niewyspania, konieczności drzemania po południu i problemów ze skórą. Na tej diecie pierwszy raz w ciągu całego życia jestem w stanie przetrwać cały dzień na nogach, bez spadków energii i poczucia niechęci do jakiegokolwiek działania. Za spadki energii, z kolei, opowiedzialny jest cukier. W dużym uproszczeniu mechanizm działa tak: jesteśmy głodni – jemy coś (zazwyczaj z dużą ilością węglowodanów: kanapkę, batonik, cokolwiek) – mamy gwałtowny wzrost cukru we krwii – czujemy „kopa energetycznego” – organizm produkuje insulinę, żeby zbić nienaturalnie wysoki cukier – odczuwamy spadek energii – znowu jesteśmy głodni i zmęczeni. Im więcej cukrów jemy, tym więcej insuliny musi wyprodukować organizm, żeby go zbić. A od tego już tylko krok do insulinoodporności, a dalej, do cukrzycy.
Z perspektywy normalnego człowieka, wychowanego na kanapkach i babcinych schabowych z ziemniaczkami, całe zagadnienie może wydawać się bardzo skomplikowane i niezdatne do wprowadzenia w życie (bo co tu zjeść na drugie śniadanie w pracy, jak nie kanapkę?), ale w gruncie rzeczy wystarczy trochę pomyślunku i samozaparcia, żeby z głową na takiej diecie żyć, a do tego być zdrowym i szczęśliwym. Ba, z odpowiednim planowaniem bez problemu można w ciągu jednego dnia zrobić zakupy i ugotować jedzenia na cały tydzień, nawet mając ograniczone funduszę (a ja, jako studentka, żyjąca często na zupkach chińskich, coś o tym wiem). Dodatkowo taka ograniczona gama spożywanych produktów bardzo upraszcza życie i gotowanie takie jest bardzo nieskomplikowane.
Co więcej, jeśli ktoś ma możliwość, posiada kawałek ziemii i jakiś zwierzyniec, jest w stanie zapewnić sobie pożywienie sam (przynajmniej w sezonie letnim).
Na koniec dość istotna uwaga: najważniejsze, to obserwować swój organizm i do niego dostosowywać to, co się je. Osobom, które prowadzą aktywny tryb życia nie zaszkodzi porcja ryżu czy kaszy dziennie, ci, którzy nie mają silnych alergii pokarmowych, mogą sobie w spokoju jeść nabiał i być zdrowymi. Inni, z kolei, po przejściu na taką dietę mogą nabawić się problemów z układem pokarmowym, z racji nieprzyzwyczajenia do takiego jedzenia. W momencie, w którym zdecydowałam się na takie odżywianie, wydawało mi się to szaleństwem, czymś, co trudno wprowadzić w życie, czymś skomplikowanym, więc potraktowałam to jako eksperyment, niespodziewając się większych efektów. Okazało się jednak, że była to bardzo dobra rzecz. Od tego czasu staram się wprowadzić minimalizm, zarówno w jedzeniu, w używaniu kosmetyków (a z racji bycia kobietą, wiem, czym jest nadmiar kosmetyków), staram się wysypiać, ograniczać źródła stresów (i fizycznych i psychicznych). Jedzenie traktuję jako paliwo, które ma organizm napędzać jak najlepiej a z ciała zrobiłam sobie dobrego przyjaciela, wszak musi mi służyć przez całe życie.
Cały temat bardzo uprościłam i przedstawiam w formie bardzo skróconej, bo mówić można o nim w nieskończoność, w bardziej szczegółowy i skomplikowany sposób. Nie czuję się jednak osobą kompetentną w przedstawianiu pewnych faktów, danych i treści, bo moja wiedza o tym zagadnieniu jest, w gruncie rzeczy, bardzo uboga. Dzielę się więc tylko tym, co sama wyczytałam i co przetestowałam na sobie. Chętnych większej ilości informacji kieruję na blogi osób bardziej zagłębionych w temat i mających o wiele więcej do powiedzenia w tej kwestii:
Autor: Charlie (żona Plebana Zenobiusza)